środa, 14 października 2015

O jesieni, mojej wrażliwości i różnych obrazkach w mojej głowie

Tej jesieni, ból mieszał się z nadzieją. Spadające z drzew liście były jak obrazki, i zobaczyłam w nich tyle własnych myśli. Jeden z bardziej osobistych wpisów na moim blogu.


Trzeba było poczekać, aż wyrośnie dom. A on rósł i rósł. Mijały miesiące. Jesień zaczęła się po raz trzeci. Niezauważenie skończyło się lato, nawet nie zdążyła przegnać zimy ze swojej szafy. Jakoś inaczej czas płynął, odkąd tu mieszkała. A może dłużyło się czekanie. Dni zbite w tygodnie, tygodnie w miesiące, poczucie bezsilności, bezwładna magma. Nie tak miało być.

Dobrze, że mieli gdzie zamieszkać – racjonalizowali przyjaciele i rodzina. Ale to miejsce napawało ją przerażeniem. Od początku. I to już wtedy, gdy nawet nie przypuszczała, że przyjdzie jej tu żyć. Powodem strachu było zimno. To rodzaj zimna, gdy szare komórki zaczynają odklejać się od mózgu. Uczucie wyjątkowe. Ale w starych, nieocieplonych murach – nawet mimo nowej instalacji grzewczej – nie mogło być inaczej. Ona to wiedziała.

I drugi powód, może ważniejszy: odcięcie od kontaktów społecznych. Tak, lubiła samotność. Tyle lat była przecież sama i ten stan udało jej się oswoić. Ale bywały dni, że jedyną formą relacji była uprzejma wymiana zdań z panią w sklepie. Tu nie miała nikogo, ani jednej życzliwej duszy, której mogłaby zaufać. A wydawałoby się, że Internet, telefon? Nic z tych rzeczy. Zapomniała, że po zmroku w ogóle można wychodzić z domu. Życie na odludziu wyraźnie jej nie służyło.

I ta starość, która wychodziła z każdego kąta. Blaszaną miskę, zawieszoną nad wanną, usunęła pierwszego dnia. Zniosła do piwnicy. Jeszcze wtedy chodziła do niej często, mimo zaawansowanej ciąży. Przebierała rzeczy, które przywiozła ze sobą, ważyła w myślach, co jej się przyda i kiedy. Wiele ubrań, niewyjmowanych z szaf latami, zdecydowała się powynosić, gdy córka była kilkumiesięcznym berbeciem. Czuła, że nie ma czym oddychać. I po prostu brakowało jej miejsca. To również wtedy stoczyła bohaterską walkę z molami, które tutaj zrobiły sobie dom. Jeszcze wtedy jej się chciało.

Chciała jedynie przetrwać. Zaczepić się. Żeby jakoś to było, zleciało. Choć urządzenie się w tymczasowości jest naprawdę trudne. Zwłaszcza gdy żywi się przekonanie, że zmiana jest jedną z najpewniejszych rzeczy, jakie w życiu się zdarzają. A ona tak myślała. Poza tym nie przywykła do życia na poziomie zwykłego trudu przeżycia. Coś, co było normą, a może i udogodnieniem dwa pokolenia wstecz, po prostu ją męczyło: ciepła woda, która za każdym razem musi zlecieć; furtka, której nie sposób otworzyć pilotem; brak włącznika światła, pozwalającego po zmroku odnaleźć ścieżkę do domu; wreszcie dwuosobowe łóżko, o szerokości jednego metra – na którym nie spała sama. Cóż, argument, że przecież ma dach nad głową, jakoś jej nie przekonywał.

Tak, była z miasta. Ale z tego powodu nie zadzierała głowy. Ani nie myślała o sobie jak o kimś lepszym. Wiedziała, że trzeba umieć żegnać się z przeszłością. I z godnością. Bo to, co nowe, inaczej nie nadejdzie. A w jej życiu nadeszło, i jeszcze miało nadejść.

A więc to już, niebawem. Radość i niedowierzanie. Nie, nie zapomniała, że czas biegnie do przodu. Głowa podsyła sporo myśli. I obrazków.

Te obrazki są jak liście. Żółte liście orzecha, rosnącego z tyłu domu. Jesień to jej ulubiona pora roku.

Wpis inspirowany prawdziwą historią.

0 comments

Prześlij komentarz