środa, 10 października 2012

O sadzeniu drzew i dlaczego warto to robić

To spotkanie z fotografem Tomaszem Sikorą, w knajpce przy ul. Chmielnej w Warszawie, zapamiętam na długie lata.


Są największym producentem tlenu i pochłaniaczem dwutlenku węgla. Dlaczego więc drzew nie mielibyśmy czcić w szczególny sposób?! Tak, ktoś na to wpadł – Jacek Bożek z Klubu Gaja z Wilkowic (woj. śląskie). Święto Drzewa po raz pierwszy odbyło się 10 października 2003 roku. Data ta na stałe wpisała się do kalendarza wydarzeń ekologicznych. Celem inicjatywy jest inspirowanie młodzieży do podejmowania lokalnych przedsięwzięć ekologicznych, a tym samym sadzenia i ochrony drzew. Odbywają się przy tym wykłady i warsztaty w przedszkolach, szkołach i na uczelniach, a w miejscach publicznych organizowane są wystawy. Październik to najlepszy czas na sadzenie większości drzew i krzewów liściastych, wczesna jesień to również odpowiednia pora na przesadzanie i sadzenie iglaków. W tym roku wydarzenie odbyło się już po raz dziesiąty.

O tym, że na przedsięwzięcia takie jak to jest zapotrzebowanie, a promowanie idei zrównoważonego rozwoju to żadna fanaberia, świadczyć mogą chociażby liczby. Do tej pory w ramach inicjatywy udało się posadzić – i to nie tylko w Polsce – ponad 310 tys. drzew, zebrano blisko 1500 ton makulatury, a było to zasługą 280 tys. osób. To dane tylko z pięciu ostatnich lat. Kolejny dowód na popularność tej akcji to znane nazwiska, jakie ona ściąga. W pierwszym, inauguracyjnym Święcie Drzewa w 2003 roku wziął udział m.in. znany fotograf Tomasz Sikora. Przedstawiciele Klubu Gaja podkreślają też, że choć program powstał głównie z myślą o placówkach edukacyjnych, z upływem czasu spotkał się z zainteresowaniem samorządów, instytucji państwowych i przedsiębiorstw, organizacji społecznych i zawodowych.

Z okazji tegorocznej, jubileuszowej edycji wydarzenia, można zatem życzyć tylko kolejnych udanych lat! I wielu nowych drzew!

* * * 
Rozmowa z Tomaszem Sikorą, artystą fotografikiem i globtroterem
Z przyrodą obcowanie intymne

Dlaczego śmiecimy?

Wydaje się, że człowiek współczesny jest tak zaganiany, że nie ma czasu zatrzymać się, popatrzeć na swoje życie z boku i powiedzieć: „O rany boskie, jak tu naśmiecone! Co się stanie z tym plastikowym workiem, który mam w ręku? Czy on może tak leżeć do końca istnienia planety? Jeśli tak, to te worki nas zasypią”. Zanikł w nas mechanizm odpowiedzialności, liczymy na to, że wszystkie problemy załatwi za nas ktoś inny. Dziś puszki czy plastikowe torby można znaleźć wszędzie. Sam widziałem w Indiach krowy, które zdychały, bo im się plastikowe torby przyklejały do żołądka. To było straszne, ale one zżerają wszystko, co jest na ulicy.

Czy panu nigdy nie zdarzało się niszczyć przyrody? Jako mały chłopiec zapewne chodził pan po drzewach…

Oczywiście, że chodziłem. Dopóki nie zrozumiałem, że drzewa też żyją, to nawet łamałem gałązki, żeby zrobić sobie procę. Dopiero po jakimś czasie dotarło do mnie, że drzewo o tę gałązkę staje się uboższe. Chociaż to wcale nie oznacza, że nie można go w ogóle dotykać – nieraz trzeba je przystrzyc, bo samo nie zawsze daje sobie radę. Jestem dość nietypową osobą: żal mi wszystkiego, co żyje. Jak chodziłem po drzewach, to też – w ten sposób, by nie rozdeptać nawet owada. Z założenia nie jem mięsa.

Lubi pan fotografować przyrodę?

Tak, ale nie po to, by pokazywać zagrożenia cywilizacyjne – nie należę do grupy tzw. aktywistów. Do przyrody mam stosunek bardzo osobisty, powiedziałbym nawet: intymny. Jeśli ktoś poprosi mnie o pomoc w jej obronie, będę to robił – najlepszym przykładem jest moje pojawienie się na Święcie Drzewa. Natomiast gdy sam fotografuję, to po to, by gloryfikować jej piękno i potęgę. Takich też tematów szukam: fal morskich, które są bardzo mocne, albo gór we mgle, które są ledwie widoczne. Nie lubię fotografować w pełnym słońcu, bo nadchodzi ten niebezpieczny moment: kiedy w słońcu patrzymy na przyrodę, zaraz nam się wydaje, że ją ujarzmiliśmy, nic nam nie zagraża i to my jesteśmy najmocniejsi na tym świecie. A prawda jest taka, że rządzi przyroda i nie można próbować tego zmienić. Ja na przykład potrafię przez pięć godzin siedzieć na skałkach i egzaltować się tym, co widzę i co czuję. Intymne obcowanie z przyrodą przypomina medytację: człowiek oczyszcza się z różnych myśli, powoli zaczyna odróżniać niuanse, które są dla niego niedostrzegalne, kiedy szybko przez to miejsce przechodzi.

Które z drzew widzianych na świecie podobało się panu najbardziej?

Kiedy byłem mały, opowiadano mi wiele o baobabach. Jednak muszę przyznać, że dopiero bezpośredni kontakt z tym drzewem powoduje, że człowiekowi przechodzą po plecach dreszcze. To jest forma zupełnie nie z tej ziemi. No i są takie drzewa, które rosną w Azji, tak nieprawdopodobnie potężne, że aż strach pod nie podejść – mają tysiące zwisających z góry i podobnych do lian korzeni, w ich pniach znajdują się wnęki. Ale w pamięci utkwiła mi też inna niesamowita przygoda: byłem na safari w Tanzanii i w pewnym momencie od samochodu odpadło koło. Część ekipy zabrała się do najbliższego miasteczka, by sprowadzić pomoc. Ja zostałem z dwiema osobami, a nieopodal rosło drzewo. Korzystając z jego cienia, zacząłem fotografować okolicę i wypatrzyłem wioskę masajską. Pomyślałem, że fajnie by było, gdyby taki typowy Masaj – szczupły, owinięty czerwonym płótnem – wszedł mi w kadr. Niestety, nie na to nie wskazywało i już przymierzałem się do sfotografowania wioski, gdy poczułem za sobą oddech. To był właśnie Masaj. Zaprzyjaźniliśmy się. Pod koniec spotkania tubylec potrafił świetnie operować aparatem, ale przede wszystkim dotarło do niego, że nie należy papierków po cukierkach rzucać na ziemię. Z pierwszym tak właśnie zrobił, lecz gdy wytłumaczyłem mu na migi, że nie powinien, papierek po drugim umieścił w szparze drzewa. To pokazuje, jak ważna jest edukacja – ludzie wyrzucają śmieci gdziekolwiek, bo nie mają we krwi właściwego odruchu.

Czy to drzewo, które z okazji niedawnego Święta Drzewa w Bielsku-Białej było pierwszym, które pan sadził?

Nie, już kiedyś sadziłem, a właściwie przesadzałem drzewka. To było w Australii, gdzie rosły one na dziko i bez szans na przetrwanie, bo mogli je rozdeptać ludzie. Ale to był epizod.

Rozmowę przeprowadziłam dla „Rzeczpospolitej”, publikacja: 18.11.2003

0 comments

Prześlij komentarz