czwartek, 17 stycznia 2019

O języku, czyli że święta to coś, co mamy w głowie

Foto: arch. pryw.

Zaczyna się zwykle powtarzanym bez zastanowienia «trzeba», jednak dobrze jest, gdy skończy się osobistym, wyrażanym w pierwszej osobie: ja chcę.


Ostatnie Święta po raz kolejny skłoniły mnie do refleksji, że to wyjątkowo dobry czas, by skonfrontować się z językiem osobistym, a przynajmniej sprawdzić, jak działa, i czy w ogóle działa – w najbliższym otoczeniu. Oczywiście, dotyczyć to będzie przede wszystkim tych osób, które wcześniej tego nie robiły.

Jeszcze kilka lat temu, gdy myślałam o świętach – jakichkolwiek, i to nie tylko tych bożonarodzeniowych, chciałam innym życzyć, by nie kojarzyły im się z czasem, gdy TRZEBA się spotykać. Dla mnie samej «trzeba» to takie słowo, które przypomina betonowy budynek …albo ścianę. Czuję, że po prostu się od niej odbijam. Nie zawiera w sobie nic osobistego ani ludzkiego, brzmi obco. Jak dyrektywa, której wszyscy muszą się bezwzględnie podporządkować. Jak w wojsku.

Z pojęciem języka osobistego, nazwanego właśnie w ten, a nie inny sposób, po raz pierwszy stykam się u Jespera Juula. Jego zdaniem, to jedyny z języków, który w pełni pozwala wyrażać uczucia, reakcje i potrzeby, i stawiać własne granice. To też, oczywiście, pierwszy język, którym posługuje się dziecko – bez względu na to, czy robią to jego rodzice. Któż nie zna słynnego, dzieciowego: „Ja chcę”? (Juul wskazuje na kilka takich podstawowych zwrotów.) Z pewnością, nic innego nie wyrazi dokładniej sytuacji małego człowieka w danej chwili, żadne „Czuję, że...”, wynikające z potrzeby mówienia o uczuciach i o sobie – którego prawdopodobnie nauczy się ileś lat potem – nie będą miały w sobie tej intensywności. Gdy dziecko zaczyna mówić, język osobisty jest spontaniczny. O ile, rzecz jasna... nie zostanie stłamszony.

Język powinności, obowiązków i zasad – tych wszystkich «trzeba» i «należy», już tak naturalny nie jest. Choć w głowach niektórych osób trzyma się wyjątkowo mocno. Ba!, zostaje na długie lata. Eva-Maria Zuhorst, psychoterapeutka i była dziennikarka, w jednej ze swoich książek przytacza historię pacjenta, który przyszedł do niej w stanie takiego właśnie odrętwienia. Nie używał, ale też w istocie nie potrafił posługiwać się osobowymi formami czasowników. Wyciągnięcie od niego zdania w pierwszej osobie było nie lada wyczynem, a gdy tylko udawało jej się poruszyć w nim czulszą nutę, przerywał kontakt i zaczynał opowiadać, jak to i owo powinno wyglądać. Cóż, mam wrażenie, że niekiedy wystarczy posłuchać, co mówią inni, by nasunął się komentarz: Jakże to znamienne.

– Trzeba skrócić spodnie – wyrokuje młoda kobieta, która przychodzi do krawcowej, właśnie wtedy gdy ja od niej wychodzę. – Tylko muszę je założyć – dodaje. To całkiem świeży przykład, taki z życia codziennego. W pamięć zapada mi też sytuacja z autobusu, z kiedyś-tam: – Trzeba usiąść! – zwraca się mama do kilkuletniego chłopca, wskazując mu wolne miejsce. Nie dowierzam. Żadnego: Usiądź!, ani też – choć może to i swoista gimnastyka dla języka: Chcę, żebyś usiadł! (Życzenie pochodzi przecież od matki i odzwierciedla bliską, intymną relację – nie chodzi o przekazanie arbitralnej zasady, ustalonej przez nie-wiadomo-kogo.)

Nie wiem, czy osoba, od której usłyszałam, że święta to czas, gdy trzeba się spotykać – nadal w to wierzy. Rytuały porządkują świat nie tylko dzieciom. Znam ludzi, którzy tych świąt nie wyobrażają sobie bez Wigilii albo bez spotkania w Dzień Bożego Narodzenia, właśnie u nich w domu. Albo bez własnoręcznie lepionych pierogów czy karpia na stole. Albo lodówki pełnej niezliczonej ilości potraw – choć tych, jeść już nie ma komu. Ale tak być musi, a oni nie potrafią funkcjonować poza jakimś swoim «zawsze». A jak ktoś wyobraża sobie święta inaczej, np. te pierogi chce zwyczajnie kupić – znaczyć może tylko tyle, że jest… no właśnie, jaki?

Doprawdy, urzekł mnie felieton Doroty Wellman zamieszczony w Wysokich Obcasach już na początku grudnia (WO nr 47/1.12.2018). Fakt, skojarzenie Świąt Bożonarodzeniowych z karpiem i schabem – pewnie niezbyt fortunne. Niemniej jednak Dorota mówi o wielu rzeczach, których podczas świąt nie chce. I tu jej wtóruję. Bo w tym czasie można się dobrze czuć, nie próbując silić się na wesołość czy podniosłość. Życzliwe otoczenie i płynące z głębi serca słowa, niekoniecznie obfitujące we frazesy – budują bliskość.

0 comments

Prześlij komentarz