poniedziałek, 18 września 2017

O grzeczności i podróżach autobusem, czyli czego brakuje w komunikacji na co dzień

To jest czas, gdy głównie słucham. Słucham bardzo dużo, kręcąc się po mieście. Podróże komunikacją miejską obfitują w interesujące dialogi.


Oto pierwsza z zasłyszanych rozmów, którymi w tym tekście się podzielę. Tak, ta arcyciekawa wymiana zdań ma miejsce w autobusie.
– Czy może się pani trochę przesunąć? – kobieta próbuje się przecisnąć między pasażerami, ale widać, że jest jej ciężko, a to ze względu na bagaż.
– Zawsze mogła pani przecież więcej tych toreb nabrać!!!
Ton głosu kobiety, która rozpoczyna wymianę zdań, jest naprawdę bardzo, bardzo grzeczny. Zero zaczepki w komunikacji pozawerbalnej. Rozmowa toczy się obok mnie. I, co ciekawe, panie nie wydają się zażenowane tym, że ktoś ich słucha.

W pamięci odświeżam też historię, nieco starszą. Do autobusu wsiada pani w wieku babcinym: siwe włosy, kok, ogólne zaniedbanie w wyglądzie (choć – tak, wiem – granica wieku babcinego i samo określenie budzą spore kontrowersje). Targa ze sobą kwiat w donicy i raczej nie zwraca uwagi na podróżujących – mnie na przykład depcze po piętach, mimo że jestem z małym dzieckiem i wózkiem. Szybko skręca w lewo i zagaduje o miejsce inną panią, na moje oko: w zbliżonym wieku. Chodziłoby o to, by tamta przesunęła się w kierunku okna, gdzie jest wolne miejsce. Pani jednak stanowczo odmawia tłumacząc, że ma chorą nogę i jest jej trudno.
– To niech pani choruje dalej!!! – słowa brzmią twardo, zdecydowanie.

Albo, któregoś ranka: w przejściu między siedzeniami trwają, jak można się domyślić, przepychanki. Jeden pan napiera na drugiego. Wnioskuję to ze słów, które wreszcie padają.
– Nie mam się gdzie przesunąć – konstatuje otyły jegomość. Jest spokojny.
– Mógłby pan wyjść z autobusu! To jakiś problem?! – w tonie głosu słyszalna jest pewność siebie, i stanowczość. Przy tym jednak, rozmówca nie okazuje żadnych emocji. Taki agresor w białych rękawiczkach – powiedziałabym. I, jak dreszcz, przez głowę przelatuje mi myśl: „A czy pan nie mógłby poprosić? Dlaczego ten drugi ma się domyślić, że chce pan wyjść?”. Ale ja tylko stoję obok. Jestem widzem.

Choć zdarza mi się być i aktorem. Bo ktoś próbuje nawiązać rozmowę. Ktoś całkiem obcy.
– Nie szkoda oczu? – być może jest to i życzliwe zagadnięcie, ale z zaskoczenia aż drętwieję. W głowie – tumult myśli, wywołanych głównie przez wspomnienia rozmów z przypadkowo spotkanymi ludźmi.
Starsza pani, która właśnie umościła się na wolnym siedzeniu pomiędzy mną a kimś-tam, nie odpuszcza.
– Będzie pani miała kłopoty ze wzrokiem, tak jak ja, na starość.
Gwoli ścisłości: nie wlepiam oczu w ekran smartfona, tylko czytam książkę.
Dziękuję jej za radę. Co więcej mogę?

Ale już powiedzenie „Dzień dobry”, zagadnięciem nie jest. Ani próbą nawiązania komunikacji. To zwykła grzeczność, za którą nic iść nie musi. Dlaczego więc mój sąsiad, mieszkający na tym samym piętrze co ja, z którym kiedyś zamieniłam nawet parę słów, na przystanku autobusowym, a potem w autobusie obnosi się ze swoim – jak to zwą – patosem założycielskim...? I patrzy na mnie, jakby spoglądał na wylot?
Pan nowoczesny, niezbyt pewny siebie, stojący przed życiową szansą w wielkim mieście?

Nasze podróże codzienne – to więcej pytań niż odpowiedzi. I dobra lekcja, przynajmniej dla mnie. Jaka być nie chcę.

0 comments

Prześlij komentarz