wtorek, 20 czerwca 2017

O numerze telefonu, który wywołał lawinę pytań

Nauczyli mnie pytać. I używam do tego jak najprostszych słów. Czasem nie działa.


Temat nie wydaje się tak wdzięczny, jak choćby wychowanie dzieci. Kontakt z urzędami tudzież urzędnikami to jednak część codziennego życia. Dlatego, by moja opowieść nie przepadła w facebookowych czeluściach – wklejam ją na blog. Może to i nudne, a w tekście dużo trudnych słów. Liczę na to, że dotrwacie do końca. Znów poczułam w sobie dziennikarską żyłkę i pewnie, gdyby nie to, że relacja zza biurka – byłoby ciekawiej.

Czy może być coś prostszego niż zdobycie numeru telefonu do sklepu? Wydawać by się mogło, że nie. Jest Internet, wyszukiwarka Google, paragon z tegoż sklepu w dłoni. Co więcej, sieć handlowa aspiruje do miana lidera sklepów typu convenience, czyli tych najbliżej domu, czytaj: ludzi. Mojej córce zginęła kurtka i chcę po prostu sprawdzić, czy nie zostawiła jej w tym właśnie miejscu. Niczego złego nie wróży przy tym brak namiarów telefonicznych na stronie internetowej. Ot, zadzwonię do centrali placówki, w tym wypadku: innego miasta – myślę sobie.

Numer telefonu do sklepu to dane poufne. Jedyne, co może pani zrobić, to tam pojechać – beznamiętnym głosem oznajmia pan w słuchawce. Daję słowo, zdębiałam. Upewniam się, czy dobrze usłyszałam. Przy okazji tłumaczę, że to dla mnie ważne, nie mam możliwości sprawdzić inaczej, czy mi pomoże. Pan pozostaje niewzruszony.

Przez chwilę siedzę jak ogłuszona. Z rozpędu krótką notkę wklejam na Facebooka. A niech inni się dowiedzą! A może niedouczona jestem i czegoś, co stało się na polskim rynku, nie dostrzegłam?! – przebiega mi przez myśl. Choć z drugiej strony, nie prosiłam o prywatny telefon do kierownika sklepu tudzież któregoś z jego pracowników.

Postanawiam spróbować w GIODO. To w końcu szef tej instytucji na antenie radia przestrzegał Polaków, jak bronić się przed wyłudzaczami danych. Nikt w inspektoracie nie powinien być zatem zdziwiony, gdy zapytam, czy telefon do sklepu to też dane poufne i czy odmowa udzielenia takiej informacji jest uzasadniona.

Ale czy zapytam? Jeszcze nie przypuszczam, jak będę zdziwiona. Bo oto na stronie urzędu czytam, że, owszem, mogę wysłać maila, korzystając z tzw. elektronicznej skrzynki podawczej, ale w tym celu musiałabym dysponować bezpiecznym podpisem elektronicznym. To jakiś wydatek. No i niezbędne są tutaj: moje imię i nazwisko oraz adres zamieszkania. Czy chcę je podawać – to budzi moje mieszane uczucia. Opcją drugą jest złożenie skargi (choć moja sprawa kwalifikuje się raczej do pytania, niż skargi). Sam fakt złożenia skargi to już na wstępie wydatek rzędu kilkunastu złotych, a opłata skarbowa jest tylko jednym z wymagań. Na odpowiedź czeka się co najmniej miesiąc. Przyznam, że z pomysłu, by zadzwonić tak z głupia frant, rezygnuję od razu. Skoro wysłanie maila obostrzone jest tyloma procedurami, nie wierzę, bym nie została odesłana na stronę internetową – co jest powszechną praktyką, lub by nie kazano mi składać innego, oficjalnego pisma. Jeśli w ogóle… Mogłabym też, oczywiście, próbować dowiedzieć się czegoś przez zespół prasowy, ten jednak odpowiada na pytania pochodzące „wyłącznie” od dziennikarzy.

Hmm, a może rzecznik praw konsumenta? Zbiorowe interesy konsumenckie nie zostały tutaj naruszone, a więc UOKiK odpada. No to może rzecznik konsumenta, tzw. miejski. „Aby uzyskać poradę osobistą, należy się wcześniej umówić telefonicznie lub e-mailem”. Proszą jedynie o podanie numeru telefonu kontaktowego do siebie i „skrótowe określenie przedmiotu porady”. Do wyboru mam: sprzedaż konsumencką, usługi telekomunikacyjne – telefon, usługi turystyczne, usługi przewozowe, umowy deweloperskie, dostarczanie energii i wody, usługi edukacyjne, umowy zawierane na odległość, umowy zawierane poza lokalem przedsiębiorcy, usługi telekomunikacyjne, czyli telewizję, pośrednictwo w obrocie nieruchomościami, usługi finansowe, niedozwolone postanowienia umowne. A coś obok, coś poza? Na to już nie przewidziano miejsca.

Odpowiedź przychodzi od razu, z automatu. „Wnioski przesyłane na adres e-mailowy nie będą rozpatrywane. Porady i informacje w sprawach konsumenckich udzielane są wyłącznie: telefonicznie lub osobiście w siedzibie Miejskiego Rzecznika Konsumentów, w miejscu takim a takim, po wcześniejszym ustaleniu terminu.”.

Już niemal zapomniałam, że zaczęło się od kurtki. Sięgam po telefon. Po tym jak automatyczna sekretarka weryfikuje mnie jako „nie przedsiębiorcę”, w słuchawce słyszę głos Sympatycznej Pani. Ta tłumaczy, i nie zbywa. Przyznam, że studzi moje nieco ostygłe już oburzenie. To niewątpliwy plus. Oczywiście, właściciel sklepu sam decyduje, jakie informacje o swoim przedsiębiorstwie udostępnia. Tak, ma obowiązek podać dane takie, jak numer telefonu czy adres, ale musiałoby dojść do czegoś, co Pani określa mianem woli związania się umową. Rzecz jasna, w grę nie wchodzi przykładowo umowa na kupno chleba. I, tak, ustawa o ochronie danych osobowych przedsiębiorców nie obowiązuje. Rozmowa jest na argumenty, czyli taka, jak lubię. Jasne, można się zastanawiać, po co komu sklep, ba: sieć sklepów, z którymi klient nie może się skontaktować. Jaki interes ma w tym właściciel. A może to pralnia pieniędzy?! – tymi wątpliwościami jednak już się nie dzielę. W sklepie, do którego fatyguję się w końcu osobiście, za kasą stoją słabo mówiące po polsku Ukrainki. Wiedzą tyle, że telefonu tutaj nie ma.

W mojej głowie aż kłębi się od pytań. Bo w istocie rozchodzi się o coś więcej niż tylko udostępnianie telefonu. Przypominam sobie historię z innym sklepem, z tzw. wiejską żywnością, do którego swego czasu zdarzyło mi się dzwonić po wielekroć. Ze zdobyciem telefonu nie miałam żadnego problemu, ale szyld placówki – o czym teraz się przekonuję – pozostaje niezmieniony od co najmniej kilku miesięcy. Takich punktów jest w stolicy osiem: część pod nowym szyldem, reszta ze starym. Co za bałagan! Komuś na tym zależy? Czy nie zależy, i nie liczy się z pewną rozpoznawalnością?

W kontekście całej sprawy przypomina mi się też wypowiedź jednego z filozofów. Że Polacy rzadko pytają. „Bo się boją. Nie umieją. Nie mają języka. Stare narzędzia już nie istnieją, nowe nie pozwalają opisać rzeczywistości.”. Diagnoza jest, jak sądzę, jak najbardziej słuszna.

0 comments

Prześlij komentarz