czwartek, 25 maja 2017

O różu, który zrobił karierę, czyli jak (nie)ubierać dziewczynki

Foto: arch. pryw.

Z kolorami kojarzy mi się wiele. Zbyt wiele. Ach, ten różowy! – ileż zamętu w głowach małych dziewczynek zrobił ten kolor.


Gdybym miała wskazać swój kolor na teraz, na wiosnę – byłby to żółty. Nie myślcie jednak, że z mojej szafy wysypują się sukienki i bluzki w jasnych odcieniach; nie, przebudowa całej garderoby w istocie nie jest taka prosta. Mój wybór to efekt tęsknoty za słońcem. Nie postawiłam zatem na odświeżającą i ożywczą zieleń, która kojarzyć się ma z nowym początkiem. Bo czy wiecie, że zieleń właśnie okrzyknięto mianem wiodącego koloru 2017 roku? Co się zaś tyczy żółci, słyszałam o matkach, które do wyprawek dla swoich córeczek kupowały rzeczy wyłącznie w kolorze pszenicy. Cóż, szlachetna próba wybicia się ponad powszechne gusty.

Mam sporo refleksji o kolorach. Pewnie dlatego, że sama jestem matką i gdy idę do sklepu, przebijam się przez róż, a nierzadko trudno mi znaleźć coś innego. Rodzice dzieci starszych niż moje, kręcą głowami z niedowierzaniem. Tak, tak, w działach dla dziewczynek bywa wręcz mdło od różu. Róż po prostu musi być – nawet w postaci małej naszywki, na nogawce spodni. Jak pieczęć. Tak à propos, byłam świadkiem, jak mama kupująca spodenki synkowi szeptem powiedziała kasjerce: – Mam nadzieję, że tej rybki (bo naszywka miała kształt rybki) nikt nie zauważy. Z niedowierzaniem, tym razem głową pokręciłam ja. Wszak na metce spodenek, jak potem sprawdziłam, napisano: Szorty niemowlęce dziewczęce. Były w kolorze szarym.

Wiele z moich rozważań o kolorach wiąże się z zimą. Właśnie wtedy podjęłam pierwsze próby zakupów w działach chłopięcych. Bluza i bluzka, czapka, rajstopki, kapcie. Jeśli jest coś takiego jak praktycyzm kolorystyczny, to obrałam właśnie ten kierunek. Jasne rajstopki, w przypadku mojej córki, mogłyby dobrze wyglądać tylko na zdjęciu. Nie kryję przy tym satysfakcji, że na widok niektórych z tych ubrań, jak choćby zielono-morskiej bluzki z muminkiem – aż świeciły się jej oczy. A gdy wybór dawałam jej, padało na: pomarańczowy, granatowy, czerwony, ostatnio nawet brąz; a więc kolory ostre, żywe.

O tym, że różu nie należy utożsamiać z dziewczyńskością, myślę odkopując też własne wspomnienia. Oto ja, klasa zdaje się szósta szkoły podstawowej, wraz z rodzicami i siostrą stoję przed blokiem na warszawskim Ursynowie. Obie w letnich kombinezonach, ja w niebieskim, ona – w różowym. Nowy szyk, prosto z Francji, bo ubrania przywiezione przez dziadków. W Polsce mało kto nosi takie kolory i nie buduje się jeszcze wolny rynek; zmiany dopiero mają nadejść. No to zrobił róż karierę!

Swego czasu zachłysnęłam się tekstem Justyny Dąbrowskiej, zatytułowanym jakże znamiennie: „Różowość”. Moim zdaniem, pretenduje do miana szerszej diagnozy socjologiczno-kulturowej. Właściwie, z inspiracji nim powstał ten mój wpis. Tekst pani Justyny zamieszczam poniżej. Dla mam, i nie tylko.

*  *  *
Kupiłam wózek dla Teosia. Wózek – protest. Wózek – symbol. Wózek – transparent. Zapytacie może, dlaczego zwykły przedmiot nabrał nagle wagi rewolucyjnego symbolu?

Bo ten wózek jest różowy.

W ciągu ostatnich dwudziestu lat na moich oczach dokonała się gigantyczna manipulacja powszechnymi gustami. Dziś kolor różowy wydaje się tak sprzęgnięty z „dziewczyńską estetyką”, że nie wyobrażamy sobie, że może być inaczej.

A ja pamiętam, że mogło i było inaczej.

Kiedy moja córka była mała, a ubranka dla niej przychodziły z darami od zachodnich sąsiadów, w paczkach było kolorowo. U. miała ubrania zielone, żółte, czerwone i – o zgrozo! – czarne. W paski, w kratki i w mazaje.

Gdy w 1989 roku wraz z rynkową wolnością pojawiły się w Polsce dobrze zaopatrzone sklepy, na półkach w dziale dziewczyńskim wciąż było dość tęczowo. Dopiero z czasem, na moich oczach, pomału i nieubłaganie wszystkie kolory wyparł kolor małej świnki.

Podzielenie świata na róż i resztę to wynalazek ostatnich trzydziestu lat.

Złości mnie to z wielu powodów. Pierwszy dotyczy pieniędzy. Różowe szaleństwo dobrze się „monetyzuje”. Jeśli masz dwoje dzieci różnej płci, wszystko musisz kupować podwójnie. Bo przecież nie uchodzi, by córeczka jeździła na brązowym rowerku po bracie, nieprawdaż?

Drugi powód furii dotyczy sprawiedliwości. Jak to możliwe, by dziewczynkom wciskano jeden kolor, a chłopcom proponowano wszystkie pozostałe? Czy nie jest podobnie w życiu? Dla kobiety rola „naturalnej opiekunki słabszych”, a dla mężczyzn wszystkie pozostałe. Jakie to symboliczne.

Trzecim powodem jest uprzedmiotowienie. Wszak dzieci mają swoje preferencje! Wiem, że gust estetyczny jest konstruowany społecznie (dlatego dziewczynkom już „podoba się” róż), niemniej jednak możemy się próbować ponad tę determinację wybijać, zachęcać córkę do wyborów i pytać ją, które spodenki woli założyć – w zielone paski czy może w żółte smoki.

Gdy dziewczyńska szafa płonie od cyklamenu, wybór jest iluzoryczny. Decyzja została podjęta za dziecko, kiedyś, gdzieś w wielkiej agencji reklamowej.

Czwarty powód jest genderowy – wściekam się, że bezrefleksyjnie i potulnie godzimy się na społecznie konstruowane scenariusze dla danej płci. Bo w ślad za „dziewczynki lubią róż” idą inne stereotypy. Dajemy sobie wmówić, że kto ma dwa chromosomy „x”, jest mniej sprawny fizycznie, nie ma orientacji przestrzennej, nie ma głowy do matematyki, intelekt zastępuje empatią i ma dwie lewe ręce do spraw technicznych.

Sprawy zaszły doprawdy za daleko. Pokazują to dobrze badania ostatnich lat. Choć niemowlętom jest wszystko jedno, jakimi bawią się gryzakami, już dwulatki zaczynają się w tym względzie różnić między sobą. Lise Eliot, profesorka neurobiologii, dowodzi, że wrodzone różnice między płciami są tak naprawdę nieznaczne i mają niewielki wpływ na zachowanie naszych dzieci. Natomiast ogromne znaczenie ma środowisko, w którym dorastają. W swojej książce „Różowy mózg, niebieski mózg” pisze: „Wszystkie dzieci wolą wyraziste kolory, wszystko, co się błyszczy. Tyle że chłopcy szybko się orientują, że nie powinno im się to podobać”.

Eliot słusznie zauważa, ze różowy przestał już być zwykłym kolorem, stał się kodem, symbolem, którym oznacza się wszystko, co jest uznawane za kobiece. W jednym z badań, które cytuje, pokazano przedszkolakom różowy plastikowy pistolet oraz czarne filiżanki do herbaty i zapytano, która zabawka jest dla dziewczynek, a która dla chłopców. Dzieci nie miały wątpliwości – różowa broń to zabawka dziewczyńska, a czarne filiżanki są przeznaczone dla chłopców!

Skoro tak, to od dziś będę wozić Teosia w różowym wózku.

Wolę, by wolał amarant (przez stoików kojarzony z pełną pasji żywotnością) od „ulubionego przez chłopców” wojskowego wzoru moro.

Tekst pochodzi z książki „Matka młodej matki”, Wyd. Mamania, 2016 r.

0 comments

Prześlij komentarz