piątek, 5 maja 2017

O rodzicielskich zamętach i tym, jak przestałam gubić się w bałaganie

Język bywa pomocny w rozwiązywaniu problemów, również gdy dotyczą one rodzicielstwa.


Ukułam sobie ostatnio nowe pojęcie: niewidzialna ręka matki. Piękne, prawda?!

Od razu mi się skojarzyło z niewidzialną ręką rynku; pojęciem, którym to w Polsce szastali przedstawiciele rynku transportu i przewoźników. Choć pewnie nie tylko oni... Owa ręka, miała uregulować wszelkie turbulencje na tymże rynku po 1990 roku, a ja, owszem, nasłuchałam się tego pracując wówczas dla jednego z naszych dzienników.

Wprawdzie nie wiem, czy wydźwięk emocjonalny obu tych określeń, jakże podobnie brzmiących, jest zbliżony. Raczej nie.

Co się zaś tyczy ręki matki, to chyba wiecie, o czym mówię?

To jest ta ręka, która chociażby pospiesznie zdejmie pranie, poskłada je i pochowa do szafek, podczas gdy tatuś będzie stał i gderał czekając na żonę. Bo co ona się tak grzebie? Jeszcze trochę i dzień „trzeba będzie” uznać za zmarnowany.

Doświadczenia ostatniego długiego weekendu podpowiadają mi, że może czasem ta ręka jest niepotrzebna. Tu nawet nie chodzi o zmarnowany dzień, ale o pracę, o której nikt w domu nie powinien myśleć, że robi się sama.

A co tam, już nie raz przecież potykałam się o zabawki porozrzucane na podłodze. I jakoś przeżyłam.

0 comments

Prześlij komentarz