poniedziałek, 19 grudnia 2016

O świętach, które mają szansę trwać dłużej niż tylko trzy dni

W to trzeba wejść, przeżyć święta towarzysząc dziecku, być razem, a nie tylko skupiać się na rytuałach. Kiedyś tak o tym nie myślałam.


Kiedy czytam wywiad z psycholożką Agnieszką Stein, nachodzi mnie refleksja, jak dużo – patrząc na zachowania dzieci – można się dowiedzieć o samym sobie. I nie jest ważne, że w tym wypadku chodzi akurat o sposób spędzania Świąt Bożego Narodzenia, i to, jak się do nich przygotowujemy.

Artykuł odgrzebuję w czasie dla mnie szczególnym: oto właśnie załatwiam ostatnie formalności związane z powrotem do pracy, po dłuższej niż rok przerwie na macierzyństwo. Nie pamiętam, skąd u mnie ten tekst. Być może go odłożyłam, bo zafrapowało mnie nazwisko ekspertki, znanej i poważanej wśród rodziców. To śmieszne, bo czytam go w autobusie, w ciepłe wrześniowe popołudnie, jadąc po córkę, która adaptuje się w żłobku.

Te słowa powracają, gdy zaczyna się czas przedświątecznej gorączki, czyli... tuż po Święcie Niepodległości. Z zaskoczeniem stwierdzam, że obok hali targowej nieopodal mojej pracy już stoi choinka. – Interes się kręci – śmieje się koleżanka. W brzuchu czuję nieprzyjemne ukłucie: zaczyna się czas, którego nie lubię. Czas przedgwiazdkowy. Albo: przedświąteczny. A wraz z nim ciśnie się znajome pytanie (pada również w tym wywiadzie): co kupić bliskim pod choinkę? I, czy ze swym podarunkiem trafię? W dodatku jest to czas, gdy nie sposób nie skonfrontować się z tymi wszystkimi: trzeba, wypada.

Świąteczna gorączka ma też jednak swoje plusy. W przeddzień Mikołajek radio nieomal wyrywa mnie z letargu, przypominając o upominkach, których – wstyd się pewnie przyznać – zapomniałam kupić. Jak to, na moją córkę miałby w tym dniu nie czekać czekoladowy starzec z brodą? Albo inny łakoć? Gdy o tym myślę, pamięć podsuwa mi obraz Mamy, która w noc poprzedzającą Mikołajki wsuwała mi pod poduszkę słodkie prezenty. Jako dziecko, czekałam na to i z wrażenia nie mogłam spać. Tak, w tych świętach piękne jest to czekanie. Bo w czekaniu jest obietnica.

I każdy z nas, ma prawo przeżywać ten czas po swojemu. Obyśmy umieli to dostrzec.

*  *  *

Krystyna Romanowska: Co z tym Świętym Mikołajem? Mówić dzieciom, że istnieje? Czy nie?
To źle postawione pytanie. Nie chodzi o to, żeby mówić prawdę, czyli że nie istnieje, tylko żeby NIE MÓWIĆ, że istnieje. Oczywiście, był taki święty, od niego wziął się zwyczaj dawania prezentów, jednak nie wmawiajmy dzieciom, że jest ktoś, kto wygląda jak z reklamy coca-coli, mieszka na biegunie i przynosi prezenty.

A jeżeli dziecko chce wierzyć, że on istnieje?
Często dziecko nie wierzy, ale bawi się wierzeniem, że Mikołaj jest. I tu jest istotna różnica – między zabawą z dzieckiem w to, że istnieje Mikołaj, a sprawianiem, że ono na serio w niego uwierzy. Niektórzy rodzice robią wszystko, by dziecko było pewne, że on jest, nawet jeśli ono już samo dochodzi do tego, że go nie ma. Ja ze swoim trzylatkiem chodziłam do sklepu i kupowałam prezenty dla rodziny.

Nie zabieramy w ten sposób dzieciom magii?
Magia świąt jest w tym, że ludzie są ze sobą, obdarowują się, troszczą się o siebie i rozmawiają. Budowanie jej na wierze w Mikołaja trochę przypomina postawę „cały rok jest kiepsko, więc teraz stworzymy sobie magię za pomocą świątecznych gadżetów”. Sądzimy, że jak się nie dogadywaliśmy przez cały rok, to gdy usiądziemy przy jednym stole, nagle zacznie być miło i konflikty się ulotnią. Bo święta mają magiczną moc! A okazuje się, że jest jak zwykle. Magię robimy w życiu sami, przez cały rok, troszcząc się o innych.

Ale czemu ten Mikołaj jest taki ważny?
Łatwiej jest podważyć każdy dowolny dogmat niż ten o Świętym Mikołaju. Ci, którzy mieli go w domu, nie mogą uwierzyć, że może być inaczej. Ci, którzy go nie mieli, nie rozumieją, że ma być. Daleka jestem od narzucania komuś, czy mówić dzieciom o Mikołaju, czy nie, ale na pewno nie jest tak, że jak w rodzinie nie ma Mikołaja, to dziecku dzieje się krzywda. I odwrotnie. Choć ja mam poczucie, że jest prościej, kiedy go nie ma. Sprawa się komplikuje, kiedy dzieci wyrastają z wieku, w którym się wierzy w Mikołaja, ale żeby nie sprawić rodzicom przykrości, nadal w niego wierzą. Są jeszcze listy do Świętego Mikołaja…

…albo Mikołaj sprawdza, czy dzieci są grzeczne.
No i wkraczają rózga i prezenty. Nie wykorzystujmy świąt w charakterze motywacji wychowawczej. Nagradzanie za to, że dziecko było grzeczne, psuje relacje i powoduje, że dzieci postrzegają rzeczywistość w kategorii „coś za coś”. Szkoda, żeby tak to wyglądało.

Najczęściej wygląda to tak, bo tak było u nas w domu, gdy byliśmy dziećmi.
Odwołujemy się do własnych doświadczeń i jeżeli uważamy je za wzorcowe, to święta w naszych domach są takie jak te z naszego dzieciństwa. Te wartości są dla nas ważne i takie chcemy przekazać naszym dzieciom. W takich momentach jest w nas coś biologicznego: zachowujemy się jak małe żabki wracające do kałuży, w której się urodziły.

Czasem jednak chcemy uciec od tej kałuży. Jak tworzyć nowe wzorce, takie idealne dla mnie i naszej rodziny?
To zależy od rodziny. Znam takie, w których święta wyglądają tradycyjnie, niezmiennie od wielu lat. Ale są też rodziny, w których Boże Narodzenie wygląda inaczej, nowocześniej, na przykład wyjeżdża się do ciepłych krajów. Zależy, czego kto potrzebuje. Jedni chcą tradycji, inni nie. Ważne jest, żeby dopuścić do siebie, że święta bywają trudnym czasem. A skoro są trudne dla nas, to dla dzieci są trudne bardziej – widzą zdenerwowaną mamę z przyklejonym uśmiechem na ustach, bo na święta ma być fajnie i miło. Jednocześnie wiedzą, że lepiej o tym nie mówić. A według mnie, jeżeli coś jest trudne, to staje się łatwiejsze, kiedy się to wypowie.

Co może być trudnego w świętach?
Trudna jest gra pozorów, udawanie. W święta nieraz spotykają się ludzie, którzy nie za dobrze się razem czują i nie umieją wspólnie spędzić czasu. To jest trudne dla dorosłych. Dla dzieci jeszcze coś innego jest niełatwe – tradycyjnie rozumiane święta to przestrzeń bez udziału dzieci.

Jak to? Przecież większość rzeczy na święta kręci się wokół dzieci – prezenty, „Dziadek do orzechów”…
Dorośli podczas świąt są autorami wielu sytuacji, w których nie ma miejsca dla dzieci. Wiedzą, jak święta mają wyglądać, przygotowują je, spieszą się. Cały czas poświęcają temu, żeby święta wyglądały tak, jak chcą, a potem brakuje im czasu, żeby się nimi cieszyć. To jest kompletnie niespójne z tym, jak dzieci przeżywają rzeczywistość, i tym, czego one potrzebują. Dzieci wtedy czują, że stanowią przeszkodę w tej wymarzonej przez dorosłych wizji świąt.

Co zrobić, żeby święta nie kojarzyły się dzieciom z trudnościami w domu, tylko z radością i podekscytowaniem?
Najlepiej, żeby one przestały być „trudne” dla nas. Po prostu. Warto się zastanowić, co w tych świętach nas uwiera, co nam przeszkadza i czy można to zmienić. Ale rzadko tak o tym myślimy – zwykle mamy poczucie, że święta są skonstruowane tak, jak są, i koniec. Że trzeba zacisnąć zęby i przeżywać je tak jak wszyscy dookoła i tak, jak rodzina oczekuje. I że nic nie da się zmienić. Nawet jeśli nikomu nie jest z tym dobrze, to i tak wszyscy milczą.

A jak powinny wyglądać „dzieciowe” święta?
Na pewno powinny być powolne. Ważne jest bycie razem, a nie pospieszne przygotowania, dekorowanie, potrawy.

Bycie razem – czyli jak?
Warto dać sobie więcej czasu, żeby się pobawić, porozmawiać, zrobić jakąś potrawę albo ubrać choinkę. Ale bez pośpiechu. Zróbmy coś nie do końca zgodnego z tradycją, ale żeby sprawiło całej rodzinie radość. Na przykład upieczmy gofry w Wigilię. Nie przejmujmy się, że choinka nie jest jak z amerykańskiego filmu, a ozdoby i ciastka choinkowe nie są reprezentacyjne, tylko bardziej dziecinne. I potrawy też nie muszą wyglądać jak z kulinarnego bloga, niech będą takie, jakie dzieci lubią.

Przecież wszyscy czekamy na świątecznego karpia czy makowiec!
Nie liczyłabym na to, że dzieci z entuzjazmem rzucą się na świąteczne potrawy, które różnią się od tego, co jadają na co dzień. Dzieci niechętnie wchodzą w kulinarne eksperymenty. Dopiero nastolatki zaczynają doceniać ich smak.

Jest pani entuzjastką coca-coli i pizzy na wigilijnym stole?
Warto uczyć, czym jest tradycja. I nie chodzi o to, żeby jeść pizzę i colę na wigilię, ale są dzieci, dla których żadna z potraw nie jest jadalna. Warto uszanować również ich potrzeby i przygotować coś, co po prostu lubią. Np. kilka ruskich pierogów oprócz tych z grzybami. Albo ulubione ciasto. Niech na świątecznym stole będzie miks: trochę rzeczy, które lubią dorośli, i trochę typowo dziecięcych potraw.
Opowiadajmy o potrawach wigilijnych dzieciom. Wyjaśnijmy, dlaczego ma ich być na stole 12, ale niekoniecznie musimy ich tyle przygotowywać. Zaoszczędzony czas wykorzystajmy na popatrzenie sobie w oczy i posłuchanie siebie. Pokotłowanie się po dywanie. Choć, niestety, jak przez cały czas nie patrzy się sobie w oczy, to kiedy nagle się usiądzie i zacznie patrzeć – to może się nie udać. Na święta pracuje się cały rok. Nie różnią się od tego, jak rodzina funkcjonuje na co dzień. Nie nastawiajmy się na nic na maksa, żeby uniknąć rozczarowania: „Nie dość, że nie zrobiłam 12 potraw, to jeszcze dziecku nie popatrzyłam porządnie w oczy”. Róbmy tyle, ile się da.

Koleżanka mówi, że jak robi świąteczne ciasta, to wreszcie wygrywa z autkami syna. Pod warunkiem że pozwoli mu wysypać pół kilo mąki na stół i rozjechać ją traktorem.
Pamiętam Wigilię, kiedy mój syn przez kilka dni pomagał w przygotowaniach do niej, a kiedy przyszła godz. 18, poszedł do drugiego pokoju i zasnął na kanapie. Obudziliśmy go na dzielenie prezentów. Na pewno nie były to dla niego stracone święta. Ważne jest, żeby dziecko wiedziało, że święta to sprawa całej rodziny. Jeżeli więc już lepimy pierogi, to może razem z tatą? W rodzinie nie powinno być tak, że jeden robi w kuchni, a inny siedzi na kanapie.

A jak mama jest specjalistką od makowca i nie chce wtedy nikogo w kuchni?
To niech tata zabierze dzieci na spacer. Albo nauczy je, jak robić łańcuch na choinkę.
I może warto, żeby panie domu pokazywały mężczyznom, że ich obecność w domu w świąteczny czas jest niesłychanie cenna. Nawet jeżeli on nie potrafi zrobić makowca. A może on zrobi świetnego śledzia „tak jak u mnie w domu”? Niech go zrobi i nie usłyszy: „Zostaw, ja to zrobię lepiej”. Mąż nie musi przecież trzepać dywanów, jeżeli tego nienawidzi, ale może uwielbia kluski z makiem i świetnie miele mak? Może iść z dziećmi po wymarzone drzewko i razem zawieszać na nim czub i gwiazdę.

Tak się niepostrzeżenie rodzą rytuały. A one są także bardzo ważne dla dzieci.
Dla wszystkich są ważne, dorosłym porządkują świat. Dlatego właśnie tak bronimy swoich rytuałów, nawet kiedy nas uwierają. Oczywiście, że dzieci lubią rytuały, ale też ważna jest dla nich wrażliwość na ich potrzeby. Biorąc to pod uwagę, każda rodzina wypracowuje własne rytuały, bo przecież święta naprawdę w każdym domu wyglądają trochę inaczej. Kiedy ludzie stają się parą, to zawsze mają dwie tradycje, które trzeba jakoś razem połączyć, warto wtedy uwzględnić też potrzeby dzieci.

Wyobraźmy sobie, że jedziemy do teściowej uwielbianej przez nasze dzieci, której my jednak nie znosimy.
Kiedy rozmawiam z rodzicami, to pytam kobiety przede wszystkim: „Słuchaj, a może twój mąż pojechałby do swojej mamy z dziećmi, a ty zostałabyś w domu i odpoczęła?”. Niestety, kobiety zaciskają zęby i stawiają potrzeby innych ludzi na pierwszym miejscu, byle tylko nikt nie poczuł się urażony. „Rodzina tego potrzebuje” – mówią sobie i nawet nie próbują szukać rozwiązania. Ta troska, żeby nie urazić innych, jest bardzo szlachetna, ale nie wtedy, kiedy ciągle się odbywa naszym kosztem. Może warto – wybiegając w przyszłość – pomyśleć, co zrobić, żeby przyjaciele, znajomi, rodzina mojego dziecka dobrze czuli się ze mną. Za te kilkanaście lat.

Wylądowaliśmy jednak u teściowej, dziecko wiele wyczuwa i zauważa, więc pyta: „Mamo, czemu nie lubisz babci?”.
Można porozmawiać z nim, dlaczego relacja z jedną osobą jest dla nas trudniejsza niż z innymi.

A jak rozwiązać problem prezentów świątecznych?
Dlaczego to jest dla pani problem?

Wiedziałam, że pani o to zapyta. Mam pytać dziecko: „Co chcesz pod choinkę?”.
Ludzie, którzy mają dobre relacje i spędzają ze sobą czas, wiedzą, co ucieszy drugą osobę i czego ona potrzebuje. Oczywiście, można pytać, bo pytanie jest dobre. Jeżeli jednak dziecko zażyczy sobie bardzo drogi prezent albo taki, który uważamy za zwyczajnie kiepskiej jakości, warto dyskutować. Ja ze swoim synem rozmawiałam i jeśli nie było to finansową ekstrawagancją, to kupowaliśmy. Okazywało się, że niektóre z tych zabawek – zdawałoby się: tandetnych rzeczy – mają ogromną wartość emocjonalną. Niektóre się rozlatywały po dwóch dniach, ale dla dziecka lepsze jest, jeśli dostanie słaby prezent i samo zobaczy, że nie spełnia oczekiwań, niż żeby miało żyć niespełnionym pragnieniem.

A jak dziecko zażyczy sobie najdroższe klocki?
Jeśli chodzi o drogie prezenty, to można się umówić z dzieckiem, że będzie musiało dłużej poczekać. Mój syn przez dwa lata czekał na wymarzony prezent i zgodził się, że przez ten czas będzie dostawał mniej zabawek. Poza tym – co bywa dla rodziców i dziadków zaskakujące – jeżeli prezentów jest dużo, to i tak dziecko interesuje się tylko jednym. A zupełnie małe – bawi się pudełkiem od prezentu. To dla dziecka trudne, kiedy w wieku trzech lat dostaje nagle siedem różnych zabawek. Zresztą nawet dla starszych dzieci nie jest to łatwe, widzę po moim 11-latku. Czasami warto schować prezenty i dawkować je w następnych dniach. Świętujemy razem tak długo, jak się da, i robimy miłe gesty wobec siebie nie tylko na święta. Ale nie dlatego, że ktoś na coś zasłużył, był grzeczny czy sobie zapracował…

…albo dlatego, że są święta.

Tylko dlatego, że jesteśmy dla siebie ważni, że się kochamy. Niezależnie od tego, czy komuś coś się nie uda, czy coś zrobi nie tak, to jesteśmy razem i inne rzeczy nie powinny tego przesłaniać.

Pełna publikacja artykułu „Święta? Zwolnij w tej chwili!”: „Wysokie Obcasy Extra”, grudzień 2015 r.

0 comments

Prześlij komentarz