środa, 16 września 2015

O grach rodzinnych i tym specyficznym języku, który przyswaja się drogą osmozy

Dopiero za kilka lat odkryję, że niektóre rodziny nie lubią zadawać pytań, bo powoduje to utratę kontroli bądź uwagi. Dopiero za kilka lat, mając wciąż do czynienia z podobnymi zachowaniami, tak to nazwę. Brzmi okrutnie, wiem. Niestety.


Spotkanie w gronie najbliższych mogłoby wyglądać tak. Siedzimy na przyjęciu, na które przyszliśmy z kilkutygodniowym niemowlęciem. – A do kogo jest podobne? – zaczyna się zastanawiać jedna z ciotek. Nie podejmuję tematu, bo mam nadzieję, że do nikogo z nas. W mojej córeczce wolałabym widzieć podobieństwo do męża, który do mnie nie jest podobny ani trochę. – Do innych niemowląt – odpowiada moja mama, która nie przepada za niemowlętami.

Córkę męczy kolka, zatem nosimy ją; trochę ja, trochę mój mąż. Oczywiście, wszyscy są głodni i źli, bo w wyniku zamieszania nie sposób zacząć jeść. – Pozwalacie się szantażować – mówi w końcu mój kuzyn, zwracając się do mojego męża: – Jeśli tak dalej pójdzie, to ani się obejrzysz, a będziesz dźwigał wyrośniętą pannicę. Szybka riposta zamyka mu jednak usta: – Ale przyznaj się, trochę jej zazdrościsz, prawda? Mój kuzyn długo zastanawia się nad odpowiedzią. Marszczy czoło, oj, widać, że szykuje na mojego męża potężne działo. W pojedynkę nie umie go jednak załadować, działo jest zbyt wielkie. Wymyka mu się tylko: – A ptasiego mleczka można jej dać? – Nie – odpowiada za mnie mój mąż. – Od ptasiego mleczka będzie miała kolkę. Mój kuzyn na to: – Od ptasiego mleczka na pewno nie! Kolkę to ma od tego karmienia piersią. – Co za bzdury – mówię do niego. – Nie mogę tego słuchać.

Mój kuzyn odkłada sztućce i czeka, aż sprawy wskoczą na właściwy tor. Ciotka i mama przerywają rozmowę. Jak zwykle, nie dotyczy ona niczego pilnego; niczego też, co by się wiązało z naszą rodziną – chodzi o jakieś przedstawienie teatralne. Matka przytomnieje pierwsza, z opóźnieniem, jakby nie od razu zauważyła, że moje zachowanie uwłacza kuzynowi. Musi pozbierać myśli, zanim odegra swoją rolę. – Jak ty się zachowujesz? – A co ja zrobiłam? – pytam. Nie, na to jednak się nie da nabrać. Po tylu latach dobrze wie, że niczego nie trzeba mi tłumaczyć. Tłumaczyć trzeba byłoby komuś obcemu, kto nic nie wie i nie rozumie. – Chyba powinnaś przeprosić – naciska. Ciotka uprzejmie milczy, lecz i ona zapewne uważa, że powinnam przeprosić. – Ale za co? – dociekam.

I wnet obie patrzą na mnie tym specjalnym, ciężkim jak ołów spojrzeniem, które ma mnie ostrzec, żebym nie przeciągała struny. Na takie spojrzenie nie znam dobrej odpowiedzi. Chcą, żebym przestała udawać głupią, bym bez wykrętów wzięła na siebie odpowiedzialność za to, co powiedziałam przed chwilą, ale i za zachowanie mojego męża. Za jego żarty, na które nie ma miejsca przy naszym stole. Bo żarty o podobnej sile rażenia, lecz przeciwnym zwrocie – nie mają tu racji bytu.

Tymczasem mój mąż patrzy to na jedną z nich, to na drugą. Nie wstydzi się i nie jest mu przykro. Ale nie udaje. On nie zna reguł obowiązujących w mojej rodzinie od niepamiętnych czasów. Czuję, że ktoś musi za to wszystko zapłacić. Ja. Wybieram jednak rozwiązanie inne niż trzaśnięcie frontowymi drzwiami, przenoszę się po prostu do innego pokoju. Gdy tematem rozmowy staje się znów przedstawienie, wymyka się i mój mąż. Jednak bez poczucia winy. W pokoju, w którym siedzę po ciemku z córką, zapala światło. Po chwili się uśmiecha. Wychodzimy do domu, a oni wciąż nie przerywają rozmowy. I nie zmieniają tematu.

Tytuł mojego wpisu – dość przewrotny, choć nieoczywisty. Bo jeśli wrzucić do wyszukiwarki to hasło, na szczycie wyników znaleźć można oferty gier, głównie planszowych, dla dorosłych i dzieci. Ani słowa o manipulacji, o tym, jak ze sobą rozmawiamy. Ani też, że pokusa niemówienia jest często dużo silniejsza niż próby komunikacji. „Myślałam, że się domyślisz”, „Nie mów, że nie wiesz”, „Nie choruj, bo się będę martwić” – pewnie to znacie. I wiecie, jak reagować. Zostawiam to bez komentarza.

A co do rodzinnego przyjęcia, to moja opowieść powstała z inspiracji książką „Szum” Magdaleny Tulli. Właściwie to ten jeden fragment mnie w niej urzekł, choć powieść uznano za przejaw geniuszu i wyjątkowego talentu autorki. Pewnie powinnam się wstydzić, bo rozumiałam ją tylko momentami. Skusiła mnie obietnicą historii kobiety próbującej nawiązać porozumienie z matką, z którą od zawsze łączyły ją trudne relacje, a co za tym idzie: rodzinno-zbiorowej terapii. I zapewnieniem, że historia nie jest wyssana z palca. Tylko tyle, a może aż tyle – na pocieszenie.

0 comments

Prześlij komentarz