środa, 22 kwietnia 2015

O płaczu, na który nie ma miejsca

Płacz, płacz, będzie Ci lżej! – o, taka reakcja jest w stanie spowodować, że łzy będą bolały mniej. Podanie chusteczki też wydaje się całkiem w porządku.


Jak sam tytuł wskazuje, będzie refleksyjnie, z zadumą. Zapewne już w tym momencie wielu z was zrezygnuje z czytania tego wpisu. Nie lubimy pochylać się nad tematami takimi jak ludzki los, ból czy przemijanie, nie, to nie pasuje do naszej zabieganej rzeczywistości. Tym bardziej, takim refleksjom nie sprzyja wiosna, gdy wszystko budzi się do życia.

Chcę napisać o płaczu. To jeden z tematów, które noszę w sobie od dawna. Nie podoba mi się, że płacz właśnie jest uznawany za wyraz słabości, coś wstydliwego. Przyznacie, że tak jest?! W istocie jedyną okazją do płaczu, którą publicznie akceptujemy, są pogrzeby. (Choć kiedyś zdarzyło mi się usłyszeć na pogrzebie: Tylko nie płacz!)

Jako młoda mama, z czymś takim jak płacz konfrontuję się dość często. Tak źle jednak nie jest. Bo na płacz reaguję… z ociąganiem albo w ogóle; no chyba że lamentowi towarzyszą inne niepokojące odgłosy. Pomyślicie sobie pewnie: wredna matka. Macie prawo. Jednak przyznam się, że od początku, tj. gdy moja córka przyszła na świat, jej płacz był czymś, co mnie niejako fascynowało. Wiecie, dlaczego? Ponieważ uważam, że to naturalna forma ekspresji, sposób na wyrażenie uczuć. A taki noworodek, ba, nawet niemowlę, jak nam coś może zakomunikować – jak nie poprzez płacz? Kiedy Marysia płakała, zastanawiałam się więc, o co jej chodzi. Albo: o co jej chodzi tym razem. Na podorędziu miałam zresztą książkę przybliżającą tajniki obsługi dziecka w pierwszym roku życia, a w niej cały instruktaż z rozpoznawania rodzajów płaczu. Oczywiście, myliłby się ten, kto by sądził, że można to przyswoić w ciągu kilku czy kilkunastu dni – jedynie praktyka czyni mistrza.

A kolejna rzecz, to reakcje towarzyszące płaczowi. Któż z nas tego nie zna. „Nie płacz, nie wolno płakać!” albo „Nie płacz, nic się nie stało…”. Prawdę mówiąc, zgrzytam zębami, gdy o tym myślę albo gdy widzę inne osoby, z podobnymi okrzykami obstępujące moją córkę. Mam wrażenie, że nie myślimy wówczas o dziecku, tylko o sobie. Bo chcemy mieć święty spokój, może zresztą puchną nam bębenki w uszach, a dziecko jest jedynie cząstką ogólnego domowego porządku i ma po prostu nie przysparzać kłopotów. Tymczasem zabraniając malcowi płakać albo bagatelizując powód łez, nieświadomie wysyłamy sygnał: Twoje uczucia są dla mnie nieważne. No przynajmniej ja tak to sobie wyobrażam.

Gdy Marysia była już co najmniej kilkumiesięcznym berbeciem, usłyszałam piękną historię. Chłopiec wraca spóźniony na obiad. Mamie tłumaczy, że koledze popsuł się rower, dlatego postanowił mu pomóc. Na co matka dziwi się: W jaki sposób? Przecież ty nie znasz się na rowerach. Chłopiec odpowiada: Siadłem i płakałem razem z nim.

Ta historia zapadła mi w pamięć. O łzach myślę teraz pewnie dlatego, że jutro sama będę żegnać kogoś z bliskich. Niemniej jednak bardzo bym chciała, byśmy szacunek do czyichś uczuć umieli okazywać nie tylko wtedy, gdy idziemy na pogrzeb. Może świat byłby dzięki temu trochę inny.

0 comments

Prześlij komentarz