wtorek, 31 marca 2015

O segregacji odpadów, wiosennych porządkach i docieraniu do wspomnień

Foto: arch. pryw.

Podobno ludzie nie chcą śmiecić. Trzeba im tylko pomóc w pozbyciu się wszelkich resztek, pozostałości.


Robiąc zwyczajowe, wiosenne porządki, pomyślałam sobie o segregacji odpadów. Jakby w ślad za tym przypomniała mi się postać Miry Stanisławskiej-Meysztowicz, założycielki i wieloletniej prezeski Fundacji Nasza Ziemia. Osoby, która postanowiła przenieść na polski grunt ideę sprzątania świata. I udało jej się. Bo tak parła do wyznaczonego sobie celu, że nie przyszło jej nawet do głowy, jak trudne będzie jego osiągnięcie. Pamiętam, jak zdziwiła mnie informacja o tym, że nie stoi już na czele fundacji. W dalszym ciągu pozostaje jednak jej dobrym duchem.

Pomyślałam też, że od jakiegoś czasu mało piszę o ludziach. Konkretnych ludziach. Takich, o których można by powiedzieć, że stoi za nimi ciekawa historia. I którzy inspirują do pozytywnych działań. Mira Stanisławska-Meysztowicz z pewnością do nich należy.

Ciąg myślowy pozornie żaden. Jednak nie dla mnie. Dlaczego wiosna i dlaczego śmieci? Bo to, co można zobaczyć w lasach, w których przyroda budzi się do życia po zimie – aż boli. A wydawałoby się, że na temat walających się tu odpadków, a może raczej dzikich wysypisk śmieci, powiedziano już wszystko. I że ktoś wyciągnie z tego wnioski. Nic bardziej mylnego. Gdy, wykorzystując pierwsze marcowe słońce, idę na spacer w kierunku centrum Otwocka, w istocie zaś przechodzę przez las – widzę to z pełną wyrazistością. Opisywać w szczegółach nie warto, bo i szkoda nerwów… Widok jest jednak przygnębiający. Zwłaszcza że miasto szczyci się niepowtarzalnym mikroklimatem swoich lasów, możliwym dzięki sosnom i przepuszczalnym glebom. (Fakt, w okolicy są niemal same sosny i są one przepiękne.) Zwłaszcza że mieszkańcy tej części Otwocka zaangażowali się w segregację odpadów i dwa razy w miesiącu wystawiają przed swoje domy określonego koloru worki. Tak, to właśnie podczas tego spaceru pomyślałam o porządkach. I o Mirze. A więc jak to było?

Był rok 1994. Wiedziała, że na wakacje przyjedzie do Polski. Rodzice wychowali ją w ogromnym poszanowaniu przyrody i już wcześniej włączyła się w ruch sprzątania świata w Australii. A w głównym biurze „Clean Up the World” w Sydney dowiedziała się, że w Polsce nie jest on znany. Nikogo tu nie znała, nie miała pieniędzy, nie stała za nią żadna organizacja. Nie mogła nawet wylegitymować się własną wizytówką. Po latach stwierdzi, że w istocie pomogła jej naiwność, bo w swoim dążeniu do celu nie zdawała sobie sprawy z trudności, które napotka. Co więcej, sama nie wiedząc kiedy, pokonała ograniczenia własnego charakteru: oto nagle musiała zacząć przemawiać do ludzi, pozyskiwać środki finansowe na przedsięwzięcie. Wcześniej była gospodynią domową, taką szarą myszą lubiącą chować się za plecami innych – przyjazd do Polski i to, czego dokonała, były dla niej odkryciem siebie samej. Tamtego roku we wrześniu w sprzątaniu wzięło udział półtora miliona ludzi.

Warszawskie mieszkanie to jeden z jej dwóch domów. Bo drugi, gdzie mieszka jej rodzina, znajduje się w Australii. Mira do dziś nie rozumie, jak można się zasłaniać brakiem odpowiedniej infrastruktury do selektywnej zbiórki. Sama zaczynała od tego, że pod zlewozmywakiem w kuchni trzymała karton, do którego wrzucała odpadki nadające się do odzysku, w tym szklane słoiki, puszki, butelki PET, papier. Gdy karton był pełen, zawoziła go do fundacji, skąd już rozdzielone surowce odbierała firma. Takiego sposobu segregacji nauczyła się w Australii i uważa go za najprostszy. Kilka różnych worków czy też pojemników rzeczywiście trudno nieraz pomieścić w kuchni.

Na zakupy zabiera tylko własne torby. Nie cierpi plastiku. Jest, jak wiadomo, niebezpieczny, bo ze wszystkich odpadów rozkłada się najdłużej. Nie tylko więc brzydko wygląda… Inicjatorka polskiego sprzątania świata uważa poza tym, że chodzenie do sklepu z własną torbą powoduje, że plastiki nie będą się walać po lesie. Cóż, dbanie o środowisko to myślenie o przyszłości i wyobrażanie sobie skutków własnych działań. Mira lubi podkreślać, że w odpadach są surowce wtórne, np. butelki czy słoiki mogą być wykorzystane przez huty do produkcji następnych opakowań szklanych. Powinien to być zamknięty obieg, nie tylko konsumpcja. Za pomocą takich działań chroni się też naturalne zasoby. A ekologicznie myśleć też można, może wręcz należy, o myciu, gotowaniu, zmywaniu naczyń, praniu – po prostu codziennie.

Z natury jest optymistką. Wychodzi z założenia, że wszystko, co dzieje się w naszym życiu, zaczyna się w naszych głowach. Dotyczy to, oczywiście, świadomości ekologicznej, choć nie tylko jej. Dlatego zmiany, które już dokonały się w Polsce, ocenia na plus. Tak, szklanka może być przecież do połowy pełna. Zmiana świadomości czy mentalności to proces powolny. Zdaniem Miry, trzeba więc zachować spokój.

Tekst oparty jest na wywiadzie z Mirą Stanisławską-Meysztowicz, mojego autorstwa. Ukazał się w specjalnym dodatku tematycznym „Nasza Ziemia”, który wychodził przez prawie rok wraz z „Rzeczpospolitą” (wywiad był zatytułowany „Swoje życie nazywam podróżą”, a data jego publikacji to 26.10.2004).

0 comments

Prześlij komentarz