czwartek, 23 października 2014

O tym, że praca nie musi rozwijać

„Chciałabym mieć pracę, w której będę się rozwijać”. Kto z nas o takiej nie marzy… Możliwość rozwoju czy awansu – to również częsta obietnica ze strony pracodawcy. Co w istocie kryje się pod tym modnym dziś pojęciem? Zastanawialiście się?


Na dalszy rozwój z reguły stawiają menadżerowie, zmieniający dobrze płatne posady. Według jednego z badań, takie podejście często prezentują pracownicy dużych firm pracujący w stolicy. Jak twierdzą socjologowie, postawa ta wiąże się najprawdopodobniej ze wzmożoną działalnością działów HR. Te, tworząc wewnętrzne polityki, przyzwyczajają do specyficznego słownictwa. Unaoczniają przy tym, jakie rozwiązania powinien oferować pracodawca; można by powiedzieć: otwierają oczy. Jednak w praktyce, tylko niespełna 16 proc. pracowników przyznaje, że ich firmy są gotowe inwestować w rozwój zatrudnionych w nich osób.

Na ciekawą rzecz zwrócił mi kiedyś uwagę pewien znajomy psychoterapeuta. Jego zdaniem warto zadać sobie pytanie: „Po co chcesz się rozwijać?”. I dalej: „Czy rzeczywiście musisz? Czy spełnienie może dać ci tylko praca, w której się rozwijasz?”. No właśnie. O rozwoju można nie myśleć w ogóle. W którymś momencie można też po prostu stwierdzić, że taka perspektywa nie jest już tak kusząca. Bo wystarczy sama praca, fakt że się ją ma, że można robić to co się lubi, że co miesiąc wpływają pieniądze na konto itp. Zresztą rozwój – jakkolwiek by go nie rozumieć – gdzieś chyba się kończy i coś powinno go wieńczyć… Bo ile można się rozwijać?! Przyznaję, że im dłużej o tym myślę, tym mniej jasne jest dla mnie to pojęcie.

Gdzieś przeczytałam, że oczekiwanie od pracodawcy, jakoby miał nam zapewniać życiową satysfakcję w postaci rozwoju – jest wynalazkiem naszych czasów. Bardzo mi się to stwierdzenie podoba. Co więcej, zetknęłam się z opinią, że zjawisko to dotyczy szczególnie młodych pracowników. Może i tak. Niemniej jednak szansa to jedno, a to czy się ją wykorzysta – to co innego. Zgrać się muszą i talent, i pracowitość, i zdobyte wykształcenie, i cechy osobowościowe; trzeba też mieć odrobinę szczęścia, a przynajmniej w nie wierzyć. Tymczasem zbytnia roszczeniowość nieopierzonych menadżerów i kierowników sprawia, że szybko po rozpoczęciu tzw. kariery lądują w gabinetach psychoterapeutycznych. Okazuje się, że mimo odbytych kursów czy szkoleń nadal mylą asertywność z agresją, z trudem też bronią swoich psychologicznych granic (lub przekraczają granice innych osób).

Pracownicy starsi wiekiem i stażem lubią podkreślać, że gdy oni wchodzili na rynek pracy, nie mieli wygórowanych oczekiwań – również w zakresie wysokości wynagrodzenia. Powszechną praktyką było przy tym, że starali się udowodnić swoją wartość i zdobyć cenne doświadczenie pod okiem pracujących dłużej niż oni kolegów. Maksymą wydawały się słowa: „Przecież od czegoś trzeba zacząć”. A jeśli komuś udawało się zmienić pracę, w istocie cieszył się, że zarabia więcej niż u konkurencji, ma stabilne stanowisko i miłą atmosferze w biurze. Mało kto liczył na to, że za pięć lat będzie dyrektorem, a za osiem – prezesem.

O tym, jak może dziś wyglądać rozwój zawodowy, świadczy przykład młodego mężczyzny, który z korporacji postanowił przejść do firmy produkcyjnej. Na rozmowie kwalifikacyjnej z dumą opowiadał, po jakich szczeblach kariery piął się w poprzednim miejscu. Zajmował więc kolejno stanowiska: młodszego asystenta, asystenta, starszego asystenta, junior account executive, account executive, account managera, senior account managera, na sam koniec zaś – key account managera. Gdy rekruter zaczął dociekać, czym dokładnie parał się kandydat, wyszło na jaw, że cały czas był… handlowcem. W efekcie, mógł o sobie powiedzieć, że po kilku latach pracy stał się co najwyżej lepszym specjalistą niż na początku. Natomiast, bez wątpienia, codzienna praca pozwoliła mu zdobywać coraz większych klientów i prowadzić z nimi coraz poważniejsze negocjacje. Bo czy coś więcej?! Jak się wydaje, nie inaczej jest w przypadku zawodów, takich jak inżynier projektant (może liczyć na coraz ciekawsze i trudniejsze wyzwania), specjalista ds. zarządzania zasobami ludzkimi (będzie śledził aktualne przepisy prawa pracy) czy księgowy (będzie na bieżąco monitorować żółte strony „Rzeczpospolitej”).

Jak ktoś powiedział, doszukiwania się na siłę możliwości rozwoju w wykonywaniu nieskomplikowanych czynności to szaleństwo współczesnego rynku. Może więc lepiej kolejną pracę podejmować bez jakichkolwiek złudzeń?

0 comments

Prześlij komentarz