wtorek, 23 września 2014

O piciu herbaty i sile kobiet

Foto: arch. pryw.

Nie dzielę świata na lepszy i gorszy. Nie dzielę świata na kobiet i mężczyzn. Ale jedna książka wystarczyła, bym nabrała pewności, że grą wartą świeczki jest inwestycja w edukację właśnie tych pierwszych. Dlaczego?


Spośród przeczytanych książek, „Trzy filiżanki herbaty” zapadły mi w pamięć szczególnie. Nie dlatego, że jestem pasjonatką herbaty i wypijam jej dużo, i to różnych rodzajów. Nie dlatego też, że w książce pełno jest opisów gór: górskich szlaków i krajobrazów, życia, a właściwie trudu życia w górach – które nad wyraz lubię, i które wywołują we mnie niezwykłe wzruszenie. Lektura pozwoliła mi oderwać się na chwilę od ciasnego świata ludzi skupionych na technologii, którą wówczas zajmowałam się zawodowo. A to dzięki jednemu zdaniu. „Zdałem sobie sprawę, że jeśli chcemy wygrać wojnę z terroryzmem tylko dzięki technologii, to musimy się jeszcze wiele nauczyć” – mówi Amerykanin Greg Mortenson, współautor książki i jej główny bohater, z zawodu pielęgniarz, z zamiłowania himalaista, pełniący dziś funkcję dyrektora Instytutu Azji Centralnej.

Moje spojrzenie na tę książkę jest zapewne inne niż większości osób, które podejmowały się już jej recenzji i publicznie dzieliły swoimi przemyśleniami. Nie będę skupiać się na spłyceniu wątków polityczno-historycznych, analizie opisów, które z kunsztem pisarskim niewiele mają wspólnego czy dociekaniu, które z przygód głównego bohatera są prawdziwe, a które nie. W skrócie: „Trzy filiżanki herbaty” to opowieść o człowieku, który po nieudanej wyprawie na K2 w 1993 roku, zapuścił się w rejon gór Karakorum, gdzie trafił do wioski o nazwie Korphe. Jej mieszkańcom, dotkniętym biedą, niemającym dostępu do edukacji, a co za tym idzie – perspektyw na przyszłość, obiecał budowę szkoły. W ciągu dekady, mimo początkowych trudności i przeciwieństw, w Pakistanie i Afganistanie takich szkół zbudował ponad 50.

Chcąc scharakteryzować książkę, można też powtórzyć za samym Mortensonem: „To opowieść o człowieku, który budując szkoły, dba o pokój na świecie”. Dlaczego? Bo w szkołach, które powstały, uczą się przede wszystkim dziewczynki… Inwestycja okazała się strzałem w dziesiątkę, gdyż – jak wielokrotnie dowiodło życie – to kobiety zostają później w wioskach, wychowują dzieci i dbają o sprawy codzienne, a efektem jest poprawa życia całej społeczności.

Pamiętam, że „Trzy filiżanki herbaty” wyrwały mnie nieomal z letargu, unaoczniając, że poza technologią, światem jej nowinek i ludzi pazernych na pieniądze, które dzięki temu zarabiają – istnieje inne życie, inna bajka. Tak, rozumiem, że celem każdego przedsiębiorcy jest pomnażanie swoich zysków i majątku, to oczywiste. Ale w myślach i działaniach bohaterów należących do mojej bajki jest jeszcze miejsce na wrażliwość i chęć pomocy drugiemu człowiekowi. Postać Grega Mortensona, z jego determinacją, by walczyć o ideały, trafiła zatem na podatny grunt.
W Pakistanie, by zrobić interes, pijemy trzy filiżanki herbaty: przy pierwszej jesteś obcym, przy drugiej stajesz się przyjacielem, a przy trzeciej wchodzisz do rodziny, a dla rodziny jesteśmy gotowi zrobić wszystko – nawet umrzeć.
(Haji Ali, Korphe)
Książkę polecałabym przede wszystkim szefom i menadżerom. Bo to oni, w swoich CV czy wywiadach udzielanych mediom lubią chwalić się różnorakimi, osobliwymi nie raz zainteresowaniami. Nie okłamujmy się, podróże, poznawanie innych ludzi i kultur czy niekiedy nawet społeczna odpowiedzialność biznesu – to trochę takie hobby, jak sztuka dla sztuki. Czy służą czemuś poza sobą? Jeśli tak, to super. Poza czubkiem własnego nosa zdecydowanie warto widzieć coś więcej.

2 komentarze: