czwartek, 20 grudnia 2012

O zmienianiu życia na lepsze, czyli jak mogą żyć byli więźniowie

Jeden z podopiecznych Fundacji Sławek, ułaskawiony w trakcie odsiadywania 25-letniego wyroku, za pierwsze samodzielnie zarobione pieniądze kupił sobie komplet szklanek. System ogrzewania budynku, w którym mieści się fundacja, instalowali tacy jak on – byli więźniowie. Również oni mają uporządkować teren wokół. Już na wiosnę 2007 roku zaniedbane dziś otoczenie dzierżawionego od PKP blaszaka przypominać będzie ogród.


W pierwszej połowie października 2006 roku do fundacji dołączyło szesnaście nowych osób. Warunek przystąpienia? Postanowienie zmiany życia na lepsze, poparte przykładami, że ta motywacja jest czymś trwałym. Pani Magda nawiązała kontakt z fundacją w marcu tego roku, jeszcze gdy przebywała w zakładzie karnym. Wiedziała, że po wyjściu z niego usamodzielnianie się i budowanie swojego życia na nowo nie będzie łatwe. Do fundacji zgłosiła się w dniu, w którym opuściła warszawski Areszt Śledczy Olszynka Grochowska. Również świeżo po opuszczeniu zakładu karnego przyjechał do fundacji pan Piotr. Z powodu wieloletniego pobytu w więzieniu był bezdomny i nie miał pracy. Kontakt z fundacją nawiązał listownie.

– Niektórzy z osadzonych pamiętają jeszcze czasy, gdy w sklepach były tylko parówki i ocet na półkach. My pomagamy im zobaczyć, że w świecie, w którym na porządku dziennym jest korzystanie z Internetu i telefonu komórkowego, da się żyć. Zabierając ich na przepustki, uczymy ich podstawowych czynności – tego, jak skasować bilet w autobusie, jak zachować się w supermarkecie. Wyjście na wolność jest szokiem, staramy się więc doprowadzić do tego, by nie stało się ono osobistym dramatem – mówi Marek Łagodziński, prezes i założyciel Fundacji Sławek.

Cena wolności

Fundacja została zarejestrowana w kwietniu 1998 roku. Sławek to imię pierwszego jej podopiecznego, który po wyjściu na wolność założył rodzinę, pracuje, i przez siedem lat po odzyskaniu wolności nie wszedł w konflikt z prawem. Marek Łagodziński, z wykształcenia elektronik, jeszcze czternaście lat temu prowadził własny warsztat samochodowy. – Po raz pierwszy udałem się do więzienia na mityng anonimowych alkoholików – wspomina. – Przekonałem się wtedy, że wśród więźniów są wspaniali ludzie: pracowici, chcący żyć bez wyrzutów sumienia, na trzeźwo. Po prostu ludzie, którzy za młodu, w swoich rodzinach nie doświadczyli miłości i akceptacji. Którym zabrakło wzorców ku temu, by żyć dobrze, nie robiąc nikomu krzywdy i nie idąc po trupach – wspomina.

Zaczął pomagać więźniom. Jeździł do więzień, rozmawiał ze skazanymi, zabierał na przepustki, z czasem sam dał im zajęcie. W warsztacie u niego uczyli się, jak wymieniać tłumiki, naprawiać samochód. – Moje przekonania, z takich jak dziś prezentują niektórzy politycy, ewoluowały. Co z tego, że panuje duże bezrobocie. Kogoś, kto chce się uczyć, pracować i żyć uczciwie, nie możemy odrzucać tylko dlatego, że część swojego życia spędził w zakładzie karnym. Jeśli my mu nie damy szansy, on może zapożyczyć się już tylko u swoich kolegów. A cena tego jest wysoka. Żeby zwrócić pieniądze, będzie kradł, napadał, sprzedawał narkotyki – bo nic innego nie potrafi. Patrząc na tych ludzi, zrozumiałem, że pomoc polegająca na rozdawnictwie jest pomocą niewłaściwą – mówi Marek Łagodziński.

Wśród swoich podopiecznych potrafi wskazać nawet takich, którzy dziś zajmują odpowiedzialne stanowiska w Biurze Bezpieczeństwa Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.

Teatr jak szkoła życia

Stanisław Bojarski z fundacją zetknął się w marcu 2006 roku. Przypadkowo, jak twierdzi. Umożliwiła mu to szeroka sieć kontaktów, nawiązanych jeszcze w czasach, gdy działał w harcerstwie. To człowiek-historia. Rodowity warszawiak, rocznik 1931. Przeżycie powstania warszawskiego okupił częściową utratą słuchu. W środowisku harcerskim przestał udzielać się w roku 1984, gdy objął funkcję szefa Zakładu Urządzeń Teatralnych. – Działalność społeczna, wymagająca systematyczności, stała się uciążliwa, a wręcz niemożliwa z powodu częstych wyjazdów – tłumaczy.

Pracując w teatrze, uczestniczył w procesie produkcji urządzeń, które służą do oprawy gry aktorskiej: od związanych z mechanizacją sceny, tj. wszelkich wyciągów, sztankietów (urządzenia służące do zawieszania dekoracji, która znajduje się w tle), poprzez układ nagłośnienia widowni i komunikacji inspicjent – aktor, aż po regulację światła i systemy grzewcze. Po przejściu na emeryturę zaczął się zastanawiać, jak – pozostając czynnym – wykorzystać doświadczenia, związane z techniką ogrzewania budynków. – W pamięć zapadła mi m.in. wizyta w jednym z teatrów praskich, gdzie zetknąłem się z kotłownią, która zlokalizowana była na strychu. A kotłownia zwykle mieści się w piwnicy albo na parterze. Rozwiązanie zawierało elektrodowe wytwarzacze ciepła, wspierane kolektorem słonecznym. To był przełom lat 60-, 70-ych, i byłem tym absolutnie zachwycony. Choć później technika poszła mocno do przodu, jako emeryt sam zacząłem wykonywać podobne instalacje – opowiada.

Pan Stanisław jest twórcą koncepcji ogrzewania budynku, w którym znajduje się Fundacja Sławek. System ten wykorzystuje energię, pochodzącą z trzech źródeł: tradycyjnego kotła, spalającego m.in. papier, drewno, makulaturę, kotła elektrodowego oraz kolektorów słonecznych. Novum stanowi akumulator parafinowy, który w ciągu dnia oddaje do sieci ciepło, pobrane w drugiej taryfie, tj. w godzinach 22:00 – 6:00 oraz 13:00 – 15:00. Rozwiązania są energooszczędne i w pełni ekologiczne, a koszt ich zakupu zwraca się w ciągu czterech, pięciu lat. W fundacji część urządzeń wykorzystywana jest już teraz, część – akumulator i kolektory – jeszcze czeka na instalację. Komplet usług uzupełnia montaż i serwis kotłów – oferowany klientom z zewnątrz, mechanika pojazdów oraz autorskie audycje internetowego Radia Off.

W teorii i praktyce

Systemy montują byli więźniowie. Trzeba im tylko pokazać, jak to się robi. – Przychodzą do nas totalnie zagubieni i dzicy. Jednak gdy wytłumaczy im się zasady działania poszczególnych urządzeń, pokaże, co z czego wynika, sami zaczynają myśleć, wierzyć we własne możliwości, a tym samym stają się zupełnie innymi ludźmi – mówi Stanisław Bojarski.

Gdy w 2004 roku znajdujący się w stanie ruiny i porośnięty chaszczami budynek został przekazany fundacji przez PKP Nieruchomości (spółka dzierżawi go po kosztach własnych), pracowali za darmo. Sprzątali, malowali, wykonywali instalacje, wyposażali. Marek Łagodziński zaangażował w przedsięwzięcie swoją rodzinę, wyłożył też całe swoje oszczędności życiowe. Przyznaje, że w którymś momencie był już bliski bankructwa. Ale opłacało się. Z pomocą przyszła Unia Europejska. Inicjatywa zainteresowała Polskie Stowarzyszenie Edukacji Prawnej, które zaprosiło fundację do współpracy w projekcie „Powrót do wolności”. Projekt finansuje Europejski Fundusz Społeczny, w ramach Inicjatywy Wspólnotowej Equall.

W lipcu 2005 roku ruszyły szkolenia zawodowe. Odbywają się one według schematu: najpierw teoria, potem praktyka. Do tej pory odbyły się kursy: hydrauliczny – podczas którego wykonywano instalacje grzewcze, montażu okien z PCW, komputerowy, języka angielskiego. Obecnie podopieczni Marka Łagodzińskiego uczą się, jak ocieplać budynki. Na wiosnę zaś czeka ich kurs konserwatora terenów zielonych, potocznie nazywany kursem ogrodnika. Przystosowaniu – zarówno do życia, jak i do pracy – byłych skazanych oraz ich rodzin służy ponadto świadczona na miejscu pomoc: psychologiczna, mediacyjna, prawna.

Artykuł pod oryginalnym tytułem „Sens życia mierzony liczbą kotłów” ukazał się w serwisie Muratorplus.pl, w dn. 26.10.2006

0 comments

Prześlij komentarz