piątek, 28 grudnia 2012

O języku, czyli gdzie mądre brzmienie spotyka się ze śmiesznością

Gdy uczyłam się kiedyś dziennikarstwa, m.in. od mojego taty, pamiętam, zwykł mawiać: – Coś mi tu chrzęści. Wiem, żyjemy w czasach, gdy wszyscy świetnie się znają na języku i oczywiście potrafią pisać, no ale gdy czytam teksty marketingowców, czasem aż głowa mnie boli od tych chrzęstów.


Stylem urzędowo-kancelaryjnym, jakim nacechowanych jest wiele: już nie tylko informacji prasowych, ale i materiałów dziennikarskich, nasiąkliśmy tak bardzo, że mało kto to wyczuwa. Chodzi zazwyczaj o subtelności. Wiecie, o czym mówię?

Niech posłużą przykłady. Sformułowanie: niekorzystne warunki atmosferyczne, brzmi jak najbardziej poprawnie, prawda?! Jest jednoznaczne, zwięzłe, ścisłe. Na przykład można by powiedzieć: nowe buty sprawdzają się w niekorzystnych warunkach atmosferycznych. Albo: dach sprawdza się w niekorzystnych warunkach atmosferycznych. Ale ja wyobrażam sobie, że taki zwrot może paść w relacji o charakterze zinstytucjonalizowanym, bezosobowym – urzędowej i oficjalnej; a nie tam, gdzie chcemy stworzyć relację, którą druga strona będzie chętnie podtrzymywać. Druga strona, czyli dziennikarz, bo przecież na jego uwadze i zainteresowaniu nam zależy. By jak najczęściej wykorzystywał informacje, które mu przesyłamy; by nie zawahał się sięgnąć po telefon, gdy ma dodatkowe pytania. Miejsce dla zwrotu takiego jak niekorzystne warunki atmosferyczne widziałabym więc raczej w podaniu, które kładę komuś na biurku. Pasuje jak ulał. Puentując przykład, zasugeruję jedynie, że można by powiedzieć po prostu o złej pogodzie. Albo pójść o krok dalej i pokazać, co dzięki tym nowym butom albo za sprawą dachu się stanie: buty nie będą przemakały albo się nie rozkleją (wiem, to trochę przerysowane, ale chodzi o przykład), nie będzie przeciekał dach.

I drugi przykład, tym razem całe zdanie: „Drzwi zostały wykonane w systemie wzmocnienia konstrukcji X, przez co posiadają podwyższoną odporność na włamanie”. Wow! Jak się czyta, to aż wypadałoby stanąć na baczność, bo takie to sztywne i napuszone. Takie jest moje pierwsze wrażenie. A można o tych drzwiach przecież inaczej. Ja rozumiem, że właśnie ten specjalny system wzmocnienia sprawia, że drzwi są bardziej odporne na włamanie. I nie: posiadają, litości, bo to kolejny ze zwrotów odbieranych jako urzędowe i oficjalne. To tak, jakbyśmy powiedzieli: z uwagi na trudną sytuację na rynku, albo: niniejszym zwracam się z prośbą, albo: do produkcji ciast biszkoptowych należy użyć następujących składników… Zresztą o tym, dlaczego ludzie używają czasownika: posiadać, zamiast: mieć – może innym razem.

Sporo cennych wskazówek można znaleźć w rozmowie z dr Katarzyną Kłosińską, opublikowanej w e-magazynie Marketing przy Kawie. Uwaga pierwsza: Trzeba myśleć, do kogo jest kierowane zdanie (komunikat, informacja prasowa), bo może przestać być komunikatywne. Na przykład? „Na potrzeby refreshu zaimplementowano element słońca i fal, które pochodzą z flagowego brandu”. Specjalistka podkreśla, że jeśli w ten sposób zwraca się specjalista do kolegi z pracy, to ok. Ale jeśli taki tekst pójdzie w świat, zwłaszcza do ludzi spoza branży – zdanie może okazać się niezrozumiałe. Zrozumiałe zaś będzie dla redaktorów pisma specjalistycznego, którego odbiorcami są ludzie znający ten język.

Inny przykład komunikatu źle zaadresowanego to choćby stwierdzenie, i to podane na wstępie, że „Nowoczesny design nie potrzebuje wyrafinowanej ornamentyki, aby zaskakiwać i przyciągać wzrok. Jego wyznacznikami są naturalność i bezpretensjonalna estetyka” albo takie: „Aranżacje inspirowane stylistyką urzekają wdziękiem i finezyjnym wzornictwem. Ze wszystkich nurtów czerpiących z natury, secesja jest najbardziej dekoracyjna, dlatego spodoba się tym, których znudził oszczędny minimalizm”. Uwierzcie, że informacje okraszone tego typu kwiecistymi zwrotami dostają redaktorzy pism budowlanych i innych skierowanych do profesjonalistów. I to jest dla nich bolączka, bo nie wiedzą, o co chodzi (a jeśli ma to mieć charakter tzw. mocnego wstępu, mogą nie przebrnąć dalej i klikają na klawiaturze „delete”). A jeśli już będą starać się coś z takiego tekstu „wycisnąć” i wejdą w dialog z PR-owcem, reprezentującym daną firmę bądź agencję, powiedzą w pierwszych słowach: wie Pan/Pani, nie jesteśmy pismem wnętrzarskim.

I jeszcze jedno zdanie, no może dwa: „Rozwiązaniem, które można wprowadzić w rozwijającej się firmie, jest zastosowanie programu projektowego producenta (chodzi o program komputerowy – aut.). Tu jednak ograniczeniem bywa dedykowanie programu do określonej grupy dostawców”. Rozwiązanie nie jest zastosowaniem, ale rozwiązaniem jest oczywiście program. To po pierwsze. Warto czasem przeczytać, co się napisało. Ale prawdziwa bomba jest dalej, mam na myśli słowo: dedykowanie. Redaktor Marketingu przy Kawie nazywa je słowem wprowadzonym do języka polskiego tylnymi drzwiami i pani Katarzyna Kłosińska przyznaje mu rację. Mówi:

– To przykład tzw. zapożyczeń semantycznych, czyli znaczeniowych: słowo miało jakieś znaczenie, ale pod wpływem języka obcego nabiera nowego znaczenia. Przyznam, że dla mnie to horror, kiedy słyszę: akumulator dedykowany dla tego rodzaju samochodu, czy: impreza dedykowana dla pracowników firmy. To największy koszmar językowy, jaki można sobie wyobrazić. Bo przecież istnieje pierwotne znaczenie słowa: dedykowany, a w tym nowym łatwo je zastąpić i powiedzieć na przykład: skierowany, dostosowany, przeznaczony dla, itd. Stosowanie takich bezsensownych zapożyczeń semantycznych powoduje, że ubożeje nam słownictwo. Zapominamy, że możemy powiedzieć: dostosowany, lub: przygotowany z myślą o….To przejaw nadzwyczajnego snobizmu i bezmyślności. Przecież nie wszystko, co jest dedicated po angielsku, jest dedykowane po polsku. (…) Czym różni się na przykład zdanie: kampania jest dedykowana kobietom, od: kampania jest skierowana do kobiet? To słowo niestety się rozprzestrzenia i nie dotyczy wyłącznie języka marketingu. Można je spotkać w tym użyciu nawet w gazetach, a w urzędach można usłyszeć: „Proszę pójść do pokoju X, gdzie urzęduje pracownik dedykowany do tego rodzaju spraw”.

Wystarczy. Miało być o czym innym, tj. w oparciu o całkiem inne przykłady. Ale te akurat same się nawinęły. Temat języka PR-u jest dla mnie bardzo frapujący, więc z pewnością będę do niego powracać. A może sami macie jakieś ciekawe uwagi, obserwacje, przemyślenia? Zachęcam do dyskusji.

0 comments

Prześlij komentarz