poniedziałek, 20 sierpnia 2012

O żywej tradycji świdermajer i nietypowej pracy

Foto: arch. pryw.

Ktoś już przed laty powiedział, że ten typ ludzi to wymierający gatunek. Szkoda. Łączą w sobie odwagę, wyobraźnię przestrzenną, umiejętność traktowania każdego kolejnego zajęcia w niestandardowy sposób i zamiłowanie do pracy.


Zakład Henryka Jesiotra, stolarza z dziada pradziada, odnalazłam w podwarszawskim Józefowie. Przypadkowo. Trwał właśnie Festiwal Otwarte Ogrody, podczas którego prezentowano architekturę stylizowaną na świdermajer, zapoczątkowaną na przełomie XIX i XX wieku przez Michała Elwiro Andriollego. Instytucje, które na co dzień wspierają lokalne dziedzictwo kulturowe, otworzyły podwoje; do ogrodów, a nierzadko i domów zapraszali mieszkańcy Józefowa.

Jak się okazuje, w miejscowościach położonych wzdłuż linii kolejowych prowadzących przez Otwock, od lat trwają próby wskrzeszenia architektury, która w przeszłości swoim stylem zdominowała ten region. Henryk Jesiotr został do tego przedsięwzięcia zaproszony przed pięcioma laty.

Świdermajer

Na użytek współcześnie powstających osiedli, utrzymanych w nadświdrzańskim stylu, wykonuje on różne elementy z drewna. Iglice umiejscawiane na szczytach budynków, balustrady, łuki, okiennice zewnętrzne, ozdoby – które mają się znaleźć nad lub pod oknami. Dla tego typu budownictwa charakterystyczne są zwłaszcza ażurowe dekoracje werand, ganków i przedsionków.

Henryk Jesiotr wycina je według dostarczonego projektu, ręcznie lub maszynowo. Czasem używa plotera. To – jak tłumaczy – sposób frezowania komputerowego. Do tej pracy wykorzystuje drewno świerkowe i sosnowe, rzadziej modrzew. Choć ten, zdaniem niektórych, najlepiej znosi zmienne warunki klimatyczne i przy zastosowaniu na zewnątrz nie trzeba go nawet impregnować.

Kolejnym elementem pracy jest montaż, a to oznacza często robotę na rusztowaniach. W wielu budynkach bowiem świdermajer zaczyna się od pierwszego piętra, tzn. ściany parteru są tylko otynkowane, a w drewnie jest góra. W ten sposób na przykład wykonany był dom przy ul. Matejki 51 w Józefowie – któremu potem nadano miano willi z koronką. Frezowane wzory zaplanowano tu na całej płaszczyźnie werandy, zaś jako materiału wykończeniowego użyto drewna indonezyjskiego.

Na ogrodzeniu okalającym zakład stolarski w Józefowie wiszą natomiast zdjęcia starych obiektów w stylu świdermajer. Nikt ich dzisiaj nie odnawia, ale budynki służą za wzór.

Stolarka nietypowa

Henryk Jesiotr prowadzi swój zakład w Józefowie od pięćdziesięciu lat – tu się urodził i wrósł w otwocką ziemię. To jeden z powodów, dla których w wieku wcale nie młodzieńczym zdecydował się na ciężką, fizyczną pracę, związaną z odtwarzaniem świdermajera. Poza tym, jak podkreśla, ludzie wiedzą, że jego warsztat tu jest (od początku działalności tylko raz zmieniła się jego lokalizacja) i że jest to stolarnia od robót nietypowych. Wśród swoich klientów miał postaci takie, jak choćby Czesław Niemen.

– Są na przykład zakłady, które robią z płyty wiórowej, ale tych usługowych, które robią na życzenie klienta, jest w okolicy niewiele. Kiedyś, oczywiście, było ich sporo. Poupadały jednak, gdy na rynku pojawiły się markety budowlane. Została jedna piąta, albo i jedna dziesiąta. Nowe stolarnie, takie jak moja, rzadko się dziś otwiera – mówi mój rozmówca.

Nie od razu miał jednak serce do stolarstwa. Zaczynał jako mały chłopiec, pomagając ojcu w czasie wakacji. Odstręczał go kurz, wióry, świadomość, że brakuje dobrych maszyn. Z czasem przekonał się, że zamiłowanie do tej pracy ma w genach. Pomogła mu też nauka. Skończył (nieistniejącą już) zawodową Szkołę Rzemiosł Artystycznych przy ul. Sandomierskiej 12 w Warszawie, gdzie poznał nie tylko tajniki stolarstwa, ale i kowalstwa, grawerstwa, tapicerki czy elektryki. To w pracy stolarza się przydaje, bo mimo koncentracji na drewnie czasem trzeba przecież i gniazdko podłączyć.

Na co dzień zajmuje się stolarstwem ogólnym. Wykonuje pojedyncze egzemplarze krzeseł, stołów, drzwi czy okien. Tym, co je charakteryzuje, są przede wszystkim nietypowe rozmiary; na które przestawiać nie opłacałoby się dużym zakładom produkcyjnym. Ale w drewnie nie rzeźbi: – Jakbym wszystko umiał, to nic bym nie umiał – śmieje się.

Praca nie dla wygodnych

Dla stolarza takiego jak pan Henryk, najwięcej pracy jest w sezonie, czyli miesiącach wakacyjnych i po wakacjach. Zima to często martwy okres. W tym roku na przykład, praktycznie do marca, zleceń miał tyle, że pieniędzy starczyło mu na opłacenie rachunków. Również pracy związanej ze świdermajerami najwięcej jest na jesieni; najpierw dobrze muszą wyschnąć tynki, w przeciwnym razie drewno puchnie. Takie roboty z reguły zajmują dwa do czterech miesięcy – to zależy i od budynku (rocznie powstaje ich kilka), i od wymagań inwestora. Choć niektóre projekty przeciągają się do wczesnej wiosny.

W zakładzie przy ul. Sosnowej na stałe zatrudniona jest jedna osoba, bo – jak dowodzi stolarz – sam jeden nie udźwignąłby belki. Gdy jednak zleceń zaczyna przybywać, najmuje pomocników. Od lat też kształci uczniów. Czas terminowania trwa średnio trzy lata. Do tej pory z warsztatu pana Henryka wyszło blisko 50 adeptów stolarstwa, lecz w zawodzie pozostało niewielu.

– Młodym się nie chce, bo często wolą siedzącą robotę – ubolewa. – A to jest praca dla odważnych i myślących. Nic tu się nie robi z pamięci: a to trzeba coś przybić, a to pomalować czy oczyścić. Ważne jest, by przy każdym elemencie się zastanowić. Poza tym znać się trzeba i na maszynach, i na drewnie – wiedzieć, kiedy jest ono sękate, a kiedy za krótkie. No i nie robi się na zasadzie: aby drzwi były. One mają pasować do pomieszczeń, a w przypadku zabytkowego budynku – oddawać jego charakter.

Pracę znajduje przez polecenie. W branży stolarskiej to, jego zdaniem, najpewniejsza forma reklamy. Ważne jest na przykład, w jakiej atmosferze rozstał się z poprzednimi zleceniodawcami – bo ludzie sobie takie rzeczy opowiadają. Z Internetu korzyść ma tylko taką, że dostaje maile z zapytaniem o cenę.

Pełna publikacja mojego artykułu: „Forum Branżowe”, nr 8/2012

0 comments

Prześlij komentarz